Dwa lata później, bynajmniej nie odczuwając wdzięczności, pozwał lekarzy i personel medyczny. Gdyby nie ich interwencja, twierdził, byłby jak nowy. A jeżeli chodzi o atak serca, nie miał on najmniejszego znaczenia. Czułby się znacznie lepiej, gdyby zostawiono go samego sobie. Oto sytuacja, w której znajduje się doktor Barack Obama. Znaczna część amerykańskiej opinii publicznej już dawno zapomniała, jak dotkliwy był finansowy atak serca, który dotknął USA na jesieni 2008 r. Republikanie przekonali wielu wyborców, że to interwencja Demokratów, a nie katastrofalna polityka George’a W. Busha jest winna całemu złu.
Czy prezydent Obama zasługuje na to, by obarczać go winą? Tak i nie. Nie, ponieważ jego kuracja była słuszna. Tak, ponieważ w praktyce stosował ją zbyt ostrożnie.
Ważne jest, by pamiętać kontekst. Wielkie kryzysy finansowe powodują trwałe straty. Jak pisali niedawno Carmen Reinhart i Kenneth Rogoff: „Następstwa dotkliwego kryzysu finansowego mają trzy cechy charakterystyczne. Po pierwsze następuje długie i przewlekłe tąpniecie na rynku aktywów (...). Po drugie są one związane z głębokim spadkiem produkcji i zatrudnienia (...). Po trzecie realna wartość zadłużenia rządowego eksploduje”. Jak zawsze ryzyko narasta niezauważone w czasie boomu i materializuje się podczas tąpnięcia.
Jak więc poradziła sobie amerykańska gospodarka w kryzysie? Pod pewnymi względami całkiem nieźle, przede wszystkim jeżeli chodzi o poziom produkcji; gorzej w innych sferach, szczególnie bezrobocia. Przy poprzednich kryzysach badanych przez Reinhart i Rogoffa realny PKB na głowę mieszkańca (przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej) spadło o 9,3 proc. Tym razem w USA spadek wyniósł 5,4 proc. Stopa bezrobocia przy poprzednich kryzysach rosła średnio o 7 punktów procentowych. Tym razem bezrobocie w USA wzrosło o 5,7 pkt procentowego.
Reklama
Ten kontrast pomiędzy słabymi według historycznych standardów wynikami USA, jeżeli chodzi o bezrobocie, i lepszymi pod względem produkcji prowadzi do porównania USA z innymi zamożnymi krajami. Mimo że Ameryka była epicentrum kryzysu, doświadczyła znacznie mniejszego spadku produkcji na głowę mieszkańca niż inne kraje zamożne, z wyjątkiem Francji. Jednak bezrobocie rosło znacznie szybciej niż gdzie indziej. Wyjaśnienie jest takie, że wzrost wydajności w USA był wyjątkowo szybki, przede wszystkim w 2009 r.
Okazuje się zatem, że amerykańska polityka gospodarcza przynosiła dobre wyniki w kwestiach, którymi się zajmowała, i znacznie gorsze w tych, którymi się nie zajmowała. Jak zauważył Lawrence Summers, główny doradca ekonomiczny prezydenta, administracja skupiła się na „przywróceniu stabilności, zaufania i przepływu kredytu, po to by wesprzeć dynamiczne ożywienie”. Składały się na to następujące elementy: wsparcie systemu finansowego – poprzez program ratowania zagrożonych aktywów (TARP) odziedziczony po poprzedniej administracji, gwarancje finansowe i „testy wytrzymałościowe” dla instytucji bankowych, stymulator fiskalny i działania podejmowane przez Rezerwę Federalną w celu potrzymania obiegu kredytu. Takie rozwiązania wpływają na popyt i produkcję. Ich wpływ na zatrudnienie (i bezrobocie) jest pośredni. Wzrost wydajności był tak wysoki, że niezły wynik, jeżeli chodzi o produkcję, nie przełożył się na wzrost zatrudnienia. Można by oczekiwać, że zwolennicy wolnego rynku dojdą do wniosku, że amerykańska gospodarka, a w szczególności jej rynek pracy, pozostaje elastyczna pod rządami „socjalistycznego” prezydenta. Można by też oczekiwać, że dojdą do wniosku, iż potrzebny jest dalszy bodziec stymulacyjny. Ostatecznie pierwszy był dosyć umiarkowany – nie przekroczył 6 proc. PKB i stanowi mniej niż jedną piątą skumulowanych deficytów z lat 2009, 2010 i 2011, podczas gdy polityka monetarna jest wciąż uwięziona w pułapce płynnościowej.
Prawda jest taka, że ta polityka nie dlatego zawiodła, że była zbyt lekkomyślna. Nie mogła przynieść sukcesu, ponieważ była zbyt zachowawcza. Wielkim błędem było niezajęcie się bezpośrednio rynkiem pracy, być może za pomocą czasowego obniżenia podatków od wynagrodzeń. Popełniono również inne pomyłki: wysiłki na rzecz zredukowania zadłużenia gospodarstw domowych powinny być bardziej zdecydowane.
Nawet znienawidzony TARP wydaje się z perspektywy czasu całkiem skuteczny. Jak zauważył Summers, jego koszt dla podatnika wyniósł jedną trzecią procent PKB. To znacznie mniej, niż kosztowała pomoc dla kas oszczędnościowo-kredytowych w latach 80. To również znacznie mniej, niż wyniosły bezpośrednie koszty fiskalne przy porównywalnych kryzysach.
Niestety Republikanom udało się przekonać znaczną część amerykańskiej opinii publicznej, że gdyby pacjenta pozostawiono samemu sobie, cieszyłby się on dzisiaj doskonałym zdrowiem. To oczywiście bajka. Ale wyborcy w naturalny sposób przywiązują niewielką uwagę do katastrof, których udało się uniknąć. Koncentrują się na tym, jak ich doświadczenia rozmijają się z tym, czego oczekiwali. Obama nie zyskuje na pierwszym i traci na drugim. Jego ambitna retoryka bez wątpienia pogłębiła rozczarowanie. Okazało się, że skłonność prezydenta do proszenia o zbyt mało, była wielkim strategicznym błędem.
Teraz przy spodziewanym pacie politycznym dalsze działania zostaną zablokowane. Stracona dekada wydaje się prawdopodobna, a to byłaby katastrofa dla USA i dla świata.