Gazowe wojny wywoływane przez Gazprom oraz energetyczny szantaż przestają zagrażać Europie. Koncern – do niedawna ulubione narzędzie Moskwy do wzmacniania politycznych nacisków – nie potrafił dostosować się do nowej sytuacji wywołanej przez kryzys, który całkowicie wywrócił strategię jego rozwoju.
Gazprom jest wypychany z europejskiego rynku, Chiny ignorują go, nawet w Rosji traci uprzywilejowaną pozycję i łaski Kremla. Starając się za wszelką cenę utrzymać dotychczasowe wpływy, koncern zarządzany przez Aleksieja Millera godzi się na żądania kontrahentów i łagodzi drakońskie warunki długoterminowych umów.

>>> Polecamy: Na sukcesy Gazpromu pracuje armia lobbystów

Cegiełka po cegiełce rozpada się plan Gazpromu, którego dalekosiężnym celem miało być przejęcie europejskich sieci przesyłowych. Dzięki temu ruchowi rosyjski potentat byłby w stanie zrezygnować z europejskich pośredników w drodze do klientów detalicznych na Zachodzie. – Im bliżej znalazłby się kuchenki przeciętnego Europejczyka, tym większe czerpałby z tego zyski – tłumaczy w rozmowie z „DGP” Artiom Konczin z banku UniCredit Group Russia. Poza tym, gdy pozbyłby się już pośredników, trudno byłoby szybko zrezygnować z jego usług. Europa stałaby się w pełni od niego uzależniona.
Reklama
Kryzys gospodarczy zniweczył jednak plany rosyjskiego monopolisty i ukazał jego achillesową piętę – właściwą każdemu gigantowi, który zbytnio uwierzył w swoją siłę. Jak wielki okręt z trudem omija mielizny, tak Gazprom nie potrafił dostosowywać się do błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości.

Europa oszczędza

Efekt domina niepowodzeń Gazpromu rozpoczęła Europa, od lat będąca głównym źródłem dochodów, a więc i potęgi koncernu. W 2009 roku eksport rosyjskiego gazu do państw Unii Europejskiej zmniejszył się o 11 proc., a dochody ze sprzedaży skurczyły o 36 proc., spadając z 64 mld dol. do 42 mld dol. Jego konkurenci z kolei ubiegły rok mogą uznać za wyjątkowo udany. Norwegia i Katar łącznie dostarczyły na europejski rynek o 15 mld metrów sześciennych gazu więcej niż w 2008 roku. Ich przewagą była cena: o ile za gaz z Rosji trzeba było płacić średnio 285 dol. za tysiąc metrów sześciennych, Norwegowie sprzedawali surowiec o kilkadziesiąt dolarów taniej. Prawdziwą furorę zrobił katarski gaz skroplony (LNG), który na rynku dostaw bieżących kosztował zaledwie 150 dol. za tysiąc metrów sześciennych. Niechęć rosyjskiego kolosa do obniżenia cen na surowiec w myśl zasady „lepiej wyższe ceny niż większa sprzedaż” sprawiła, że udział Rosjan w europejskim rynku skurczył się o prawie 5 proc., do niewielu ponad 20 proc.
Przyczyn dwukrotnego spadku cen gazu na rynkach spotowych należy szukać poza granicami Europy. To amerykański gaz łupkowy, z którego Gazprom zawsze kpił. Nowe technologie jego pozyskiwania sprawiły, że zaspokaja on już 20 proc. zapotrzebowania USA na błękitne paliwo – tym samym Ameryka niemal całkowicie zrezygnowała z importu. W efekcie producenci LNG, którzy liczyli na sprzedaż w USA, musieli szukać na gwałt nowych rynków zbytu. I zwrócili się w kierunku Europy, uciekając się nawet do dumpingu. Według prognoz amerykańskiego Departamentu Energii Stany Zjednoczone w najbliższych latach jeszcze mocniej będą inwestowały w gaz łupkowy, a to oznacza, że producenci gazu skroplonego są skazani na kraje UE.

>>> Czytaj też: Anders Aslund: Gaz łupkowy to wyzwanie dla strategii biznesowej Gazpromu

Rosnący wybór dostawców oraz spadające ceny sprawiły, że Europejczycy – związani z Gazpromem długoterminowymi kontraktami z ustalaną co pół roku ceną – zaczęli domagać się od koncernu zmian w umowach. Choć realizacja żądań wiązała się z miliardowymi stratami, koncern uległ. Zgodził się m.in. na sprzedaż ok. 15 proc. zakontraktowanego gazu po niższych, spotowych cenach niemieckim E.On. Ruhrgaz i Wingas, tureckiemu Botas, włoskiemu ENI, francuskiemu GdF Suez. Złamaniu uległa także uważana dotąd za nietykalną zasada „bierz albo płać”, która przewiduje kary za nieodebranie minimalnych rozmiarów zakontraktowanego surowca. Turkom – od których zależy realizacja projektu South Stream (inwestycja ma przebiegać przez turecką strefę ekonomiczną na Morzu Czarnym), stanowiącego konkurencję dla unijnego Nabucco – zezwolono na odebranie tylko 75 proc. zamówionego surowca bez umownych kar. Rosyjska Agencja Informacji Gazowej podała, że także węgierska spółka E.On Foldgas Trade wymusiła na Gazpromie korzystne dla siebie zmiany w kontrakcie.
W tej sytuacji europejscy klienci Gazpromu zaczęli domagać się jeszcze więcej. „Wiedomosti” podały, że w połowie listopada kolejnych ulg zażądali Niemcy. Z kolei „Kommiersant” poinformował, że włoska firma Edison pozwała do sądu arbitrażowego w Sztokholmie spółkę córkę rosyjskiego koncernu Promgas, która nie godziła się na zmianę umowy. Kontrakt zmusza Włochów do kupowania rosyjskiego gazu do 2022 roku, choć o wiele tańszy jest obecnie do nabycia na giełdach od ręki. Tylko w trzecim kwartale tego roku Edison przepłacił z tego powodu 37 mln dol.
To nie koniec europejskich problemów Gazpromu. W marcu przyszłego roku ma wejść w życie trzeci pakiet energetyczny Unii Europejskiej, który zakaże dostawcom surowców energetycznych zarządzać infrastrukturą przesyłową. Oznacza to ogromne zagrożenie nie tylko dla strategicznych planów koncernu zakładających przejęcie kontroli nad europejskimi rurociągami, ale stawia też pod znakiem zapytania posiadane już przez Gazprom prawa własności do gazociągów. Z inicjatywy Moskwy został powołany unijno-rosyjski zespół, na forum którego Kreml zamierza przeforsować korzystne dla siebie rozwiązania. Rosja grozi już nie tylko pogorszeniem wzajemnych relacji, lecz – jak w przypadku Litwy – dochodzeniem swoich praw w sądzie. Wilno najpóźniej w ciągu dwóch lat zamierza bowiem podzielić państwowy koncern Lietuvos Dujos na spółki: handlową i transportową. Oznacza to, że Gazprom, który 6 lat temu kupił 37 proc. akcji w tym koncernie, utraci kontrolę nad infrastrukturą. Z podobnymi zamiarami co Litwini nosi się estońska Eesti Gaas, w 37 proc. należąca do Rosjan.

Azja wstrzemięźliwa

Przez lata Gazprom szantażował Europę sprzedażą gazu do Azji, wymuszając na Unii liczne ustępstwa. Jednak ostatnie miesiące obnażyły bezsilność rosyjskiego monopolisty. – Gazprom przegrał na wschodzie na własne życzenie. Brakuje mu nie tylko infrastruktury, która umożliwiłaby przesył naszego gazu w tym kierunku, lecz nawet potrzebnych dla jej zbudowania umów – mówi „DGP” Michaił Krutichin z rosyjskiej agencji analitycznej Rus Energy.
Gazprom maskuje trudności fałszywym optymizmem. – Europa pozostaje dla nas rynkiem priorytetowym, ale nie wykluczam, że wkrótce sprzedaż naszego surowca na rynku azjatyckim może dorównać dostawom na Stary Kontynent – przekonywał na początku listopada szef koncernu Aleksiej Miller. Głównym odbiorcą mają być Chiny, których pędząca gospodarka potrzebuje ogromnych ilości paliwa. Jednak Pekin, wbrew dyplomatycznym zapowiedziom, nie zamierza wyciągać ręki do Rosjan. Krutichin podkreśla, że w oficjalnych chińskich dokumentach o kształtowaniu rynku energetycznego na najbliższe 10 – 15 lat nie ma nawet wzmianki o rosyjskim gazie. Na dodatek Państwo Środka wyczuło słabość Gazpromu. Nawet podczas ostatniej wizyty prezydenta Dmitrija Miedwiediewa w Chinach nie udało się zakończyć trwającego od lat procesu ustalenia ceny. Chińczycy nie zgodzili się na propozycję Rosjan i odprawili ich z niczym. – Gazprom gotów jest sprzedawać Chinom gaz za ok. 185 dol. za tysiąc metrów sześciennych. To tyle, ile wynoszą koszty produkcji i transportu. Ale Pekin twierdzi, że może zapłacić góra 165 dol., bo za tyle kupuje surowiec w Turkmenistanie – tłumaczy Krutichin.
Czas ucieka, a Gazprom ma coraz mniejsze pole do manewru. Chiński kapitał sfinansował już budowę najdłuższego na świecie gazociągu Azja Centralna – Chiny (długość ok. 7 tys. km, dla porównania magistrala jamalska ma 4 tys. km). Turkmenistan, Uzbekistan i Kazachstan rozpoczęły budowę jego drugiej nitki, która ma być uruchomiona w przyszłym roku. Dzięki temu do Państwa Środka ma trafiać rocznie 60 mld metrów sześciennych gazu. Dwukrotnie tańszego od rosyjskiego. Budowa tego rurociągu to prawdziwy przełom, bo do tej pory państwa centralnej Azji mogły przesyłać gaz tylko przez terytorium Rosji.
Sytuację Gazpromu pogarszają jeszcze dwa elementy chińskiej strategii rozwoju rynku energetycznego. Po pierwsze: Pekin stawia na LNG – za 38 mln dol. do 2013 roku zamierza wybudować kolejne sześć terminali jego odbioru (obecnie posiada trzy). Do 2015 roku planuje zwiększyć import skroplonego gazu z 5,5 mln do 25 mln ton rocznie. Większość chińskiego zapotrzebowania na LNG zaspokaja Australia: w lipcu Pekin zdołał zakupić ogromną partię surowca za wyjątkowo korzystną cenę 145 dol. za tysiąc metrów sześciennych. Na lukratywny chiński rynek, gdzie działają już Indonezja, Malezja i Katar, zamierzają wejść nawet stany Zjednoczone. W listopadzie amerykańska firma Cheniere Energy Partners podpisała z chińską ENN Energy Trading wstępną umowę o dostawie 1,5 mln ton gazu skroplonego rocznie przez 20 lat. Po drugie: Chiny same posiadają porównywalne z amerykańskimi złoża gazu łupkowego i zamierzają się do niego dostać. Niedawno chińska CNOOC zakupiła 30 proc. akcji amerykańskiej Chesapeake Energy Corp. – specjalizującej się w wydobyciu gazu łupkowego ze złóż Eagle Ford na południu Teksasu. W ten sposób Pekin zyskał dostęp do potrzebnych technologii. Z kolei najpóźniej do końca roku wydobycie gazu łupkowego na południu Chin ma rozpocząć Shell. Jak przewiduje brytyjska agencja analityczna Wood Mackenzie, w ciągu najbliższej dekady chiński gaz łupkowy będzie już eksploatowany na skalę masową.

W Rosji konkurencja

Serię zagranicznych porażek i strat finansowych Gazprom zamierzał zrekompensować sobie na rodzimym rynku. W kwietniu zarządowi koncernu udało się w końcu przeforsować zasadę, zgodnie z którą do 2014 roku zyski ze sprzedaży gazu krajowym odbiorcom mają osiągnąć europejski poziom (ok. 42 mld dol.). W ubiegłym roku koncern po raz pierwszy w swojej historii przestał dopłacać do sprzedaży gazu w ojczyźnie, a w tym roku zamierza zarobić u siebie 120 mld rubli (ok. 40 mld dol.).
Rosyjscy analitycy przewidują, że wzrost cen gazu wywoła niezadowolenie społeczne, przyspieszy inflację oraz spowoduje zamknięcie wielu przedsiębiorstw, co bez wątpienia nadszarpnie popularność władz. Kreml był skłonny podjąć takie ryzyko, ale po wpadce Gazpromu nie zamierza już go bronić. Aleksiej Miller zapewniał bowiem Moskwę, że jedynym zagrożeniem dla Gazpromu – i to w bardzo ograniczonym zakresie – będzie LNG, a całkowicie zignorował gaz łupkowy. – Ten ogromny błąd spowodował, że władze zaczęły wsłuchiwać się w opinie konkurentów koncernu – mówi „DGP” Nikołaj Nikitin, wydawca czasopisma „Nieftegazowaja wiertikal”. Przyzwolenie Kremla spowodowało, że dwaj najwięksi rywale Gazpromu – państwowy gigant naftowy Rosnieft i prywatna gazowa firma Nowatek – połączyli siły.
Starcie Rosnieftu i Gazpromu trwa od lat. – Bój toczy się o najsmaczniejsze kąski, jakimi może ich obdarować rząd: od przywilejów budżetowych po strategiczne aktywa – tłumaczy „DGP” Dmitrij Abzałow z Centrum Koniunktury Politycznej Rosji. Gazprom znalazł się w defensywie. Udziałowcem Nowateku jest Giennadij Timczenko, jak utrzymują media, przyjaciel Putina z petersburskich czasów. W połowie listopada zapadła decyzja o zakupie przez Nowatek większościowych pakietów akcji Siewierenergii i Sibnieftgazu, dzięki czemu Nowatek przejął kontrolę nad złożem Bieriegowoje, które ma zasilać biegnący po dnie Bałtyku do Niemiec Gazociąg Północny. Z kolei w zarządzie Rosnieftu zasiada Igor Sieczin, który jest zarazem wicepremierem odpowiedzialnym za cały sektor gospodarczy.
Ich nacisk szybko przyniósł efekty: dotychczasowemu ulubieńcowi zaczęto odbierać przywileje. W czerwcu minister finansów Aleksiej Kudrin, szukając sposobu na załatanie budżetowej dziury, zapowiedział zniesienie ulg podatkowych dla Gazpromu. Podczas gdy naftowe kompanie oddawały budżetowi aż 40 proc. swoich dochodów, Gazprom przez lata przekazywał fiskusowi jedynie 6 proc. z zarobionych pieniędzy. Choć inicjatywa Kudrina spotkała się z natychmiastowym sprzeciwem gazowego monopolisty, przepychanki na linii ministerstwo finansów – Gazprom nie zakończyły się, jak do tej pory bywało, kapitulacją resortu. W projekcie budżetu na najbliższe trzy lata wciąż znajduje się zapis o podwyżce podatków dla Gazpromu. W dodatku – jak ujawnił sam Aleksiej Miller – rząd rozważa także opodatkowanie sieci przesyłowych koncernu: o ponad 1 proc. w 2012 roku i 2 proc. w roku kolejnym. Obecnie Gazprom jest zwolniony z opłat. – W najbliższych trzech latach obciążenie dla Gazpromu wyniesie 200 mld rubli (66 mld dol.) – oświadczył Miller.
Kolejny cios Gazprom otrzymał w listopadzie, gdy rząd nakazał mu ujawnienie informacji o infrastrukturze przesyłowej. Do tej pory konkurenci koncernu skarżyli się, że nie mogą korzystać z jego sieci przesyłowej, która jest jakoby przeciążona. Teraz, jeśli przepustowość rur nie osiągnie maksimum, z gazpromowskich rurociągów będą mogli korzystać także jego rywale. Ta regulacja jest szczególnie po myśli Rosnieftu. – Koncerny naftowe zamiast spalać dziesiątki miliardów metrów sześciennych gazu, jaki pozyskują w procesie wydobycia ropy, będą go mogły wtłoczyć w rurociągi i sprzedać – mówi Abzałow. Na dodatek nowa regulacja narzuca Gazpromowi obowiązek udzielenia szczegółowych informacji dotyczących kosztów działalności, co oznacza, że Gazprom nie będzie mógł już swobodnie podwyższać taryf za korzystanie z sieci.
Nieskrępowany dostęp do gazociągów przez konkurencję oznacza rozlanie się taniego gazu pochodzącego od niezależnych producentów po całej Rosji. W ciągu ubiegłego roku na rzecz Nowateku odeszło dwóch wielkich klientów Gazpromu – państwowe kompanie elektryczne Inter RAO i OGK-1, którym w tym roku monopolista miał dostarczyć aż 10 mld metrów sześciennych surowca. Z podobnym zamiarem nosi się także kolejny gigant energetyczny, rosyjsko-fińska firma Fortum z siedzibą w Czelabińsku na Uralu.
Decyzje rządu zmierzające do liberalizacji rosyjskiego rynku gazu to prawdziwy cios dla potęgi Gazpromu. Zniesienie ostatnich sztucznych barier w rozwoju konkurencji spowoduje utratę pozycji monopolisty, a tym samym i wpływów. W ciągu ubiegłego roku niezależnym producentom udało się poszerzyć swoje udziały na rynku sprzedaży i produkcji gazu z 10 do 20 proc. Rosyjscy eksperci szacują, że prywatni konkurenci Gazpromu mogą zaspokajać nawet połowę zapotrzebowania Rosji na gaz. Gazprom tymczasem traci kolejne strefy wpływów, a poziom wydobycia spadł do najniższego poziomu w historii postsowieckiej Rosji. Kryzys obnażył słabość giganta i postawił go przed koniecznością dostosowania się do nowych warunków gry, w której nagrodą nie będzie odzyskanie korony, lecz przetrwanie.
ikona lupy />
Słabnąca pozycja Gazpromu / DGP