O wpływowych politycznych blogerach świat usłyszał już kilka lat temu, gdy takie portale jak Huffington Post czy polski Salon24 zaczęły konkurować z tradycyjnymi mediami opiniotwórczymi. Dziś mamy do czynienia z drugą falą rewolucji. Tym razem za sprawą coraz potężniejszych blogów ekonomicznych i finansowych.
Niezależna brytyjska grupa badawcza MindfulMoney stworzyła pierwszą mapę wpływu anglojęzycznych blogów gospodarczych. Z raportu wynika, że te najważniejsze odwiedza regularnie 38 milionów ludzi. Są to zazwyczaj użytkownicy niezwykle cenni, bo zawodowo zajmujący się obrotem pieniężnym. „Przede wszystkim inwestorzy. Zwłaszcza młodzi z tzw. generacji Y (czyli przed czterdziestką – red.). 43 proc. z nich, podejmując decyzję o najlepszym ulokowaniu swoich zasobów, bierze pod uwagę informacje znalezione właśnie w sieci. Zwłaszcza na stronach, którym ufają. Wśród tych są właśnie autorskie portale o pieniądzach” – piszą autorzy raportu. Ekonomiczne blogi pociągają ludzi, dlatego że tworzą je osoby wpływowe, dobrze poinformowane bądź rozumiejące ekonomiczne schematy: analitycy, byli lub obecni dziennikarze ekonomiczni czy akademicy, którzy bez trudu poruszają się pomiędzy Wall Street, Kapitolem, londyńskim City i Harvardem. Ich wysyp nie jest niczym wyjątkowym. Oni istnieli i publikowali w gospodarczych mediach od zawsze. Tam jednak krępowały ich decyzje redaktorów, interesy wydawców, domniemane gusta czytelników czy ograniczona ilość miejsca albo powolny cykl wydawniczy. Dopiero internet pozwolił im w pełni rozwinąć skrzydła.

Wpływowi

Gdyby trzeba było wskazać pierwszego ekonomicznego blogera, który dorobił się renomy wpływowego, byłby nim bez wątpienia Paul Krugman. W niedawnym rankingu amerykańskiego magazynu „Time” jego internetowa kolumna „The Conscience of Liberal” (Sumienie liberała) – http://krugman.blogs.nytimes.com – po raz kolejny została uznana za adres numer jeden w swojej klasie. Autora nie trzeba szczególnie przedstawiać. Mówiąc najkrócej, wykładający na Princeton i w London School of Economics 58-latek jest obecnie najbardziej rozpoznawalnym ekonomistą świata. W 2008 r. świat naukowy bez zdziwienia przyjął nagrodzenie go ekonomicznym Noblem za tzw. nową teorię handlu zagranicznego (ekonomista przekonująco dowiódł w niej, dlaczego rozwinięte gospodarki, produkując w zasadzie bardzo podobne dobra, prowadzą tak ożywioną wymianę handlową). Do dziś większość polskich studentów poznaje tezy Krugmana na kursie podstaw wiedzy ekonomicznej.
Reklama
Prowadząc blog, pokazał on jednak nową twarz, dzięki której już wszedł do historii. Zaczynem stała się kolumna prowadzona od 1999 r. na łamach nobliwego „New York Timesa”. Krugman szybko zaczął krytykować w niej politykę ekonomiczną administracji Georga’a Busha. Jeszcze gdy 43. prezydent USA był u szczytu popularności na fali patriotycznego uniesienia po atakach 11 września i rozpoczęciu operacji irackiej, Krugman dowodził, że forsowane przez Busha obniżki podatków dla najbogatszych połączone ze znaczącym zwiększeniem wydatków publicznych grożą recesją i niewypłacalnością największej gospodarki świata. W miarę jak sytuacja gospodarcza w USA rzeczywiście się pogarszała, Krugman stopniowo stawał się ikoną ruchu antybushowskiego i przygotowywał mentalny grunt pod wzięcie Białego Domu przez Demokratów. To wówczas uzupełnił swoją kolumnę o internetowy blog, który – pozbawiony redakcyjnego wygładzania – zaczął przerastać gazetową kolumnę.
Krugman bywa radykalny ('Jeśli ktoś jeszcze raz nazwie mnie zatwardziałym keynesistą, dostanie w mordę' – napisał w lipcu 2010 r., po tym jak londyński 'The Economist' polemizował z jego poglądami na politykę fiskalną). Częściej jednak inspirujący. 'Nawet jeśli się z nim nie zgadzasz, i tak musisz go czytać, bo wypadniesz z obiegu' – pisał niedawno 'Time'.
Krugman to jednak tylko jeden z wpływowych ekonomicznych blogerów. Ich chrztem bojowym była wielka recesja lat 2008 – 2009. To wówczas Barry Ritholtz, w życiu zawodowym szef nowojorskiej internetowej firmy doradczej Fusion IQ, a na dokładkę twórca bloga 'The Big Picture' (Pełny obraz sytuacji) – http://www.ritholtz.com/blog – zaczął przedstawiać w sieci swoje wyliczenia dotyczące kosztów wykuwanego wówczas w pośpiechu przez polityków bankowego bailoutu. Wciągając do współpracy wielu czujących temat internautów ekonomistów, Ritholtz szybko wyliczył, że po uwzględnieniu inflacji koszt bailoutu opiewa na sumę wyższą niż kupno Luizjany, plan Marshalla, rooseveltowski New Deal, wojna wietnamska i amerykański program kosmiczny... razem wzięte. Liczby były na tyle wiarygodne, a jednocześnie tak przystępnie podane, że 'Pełny obraz sytuacji' szybko stał się częścią ogólnonarodowej politycznej debaty o faktycznym kształcie bailoutu.
Podobnie było w czasie zeszłorocznego wykuwania niezwykle złożonej, ale rewolucyjnej ustawy o ochronie zdrowia (która wprowadziła obowiązkowe ubezpieczenie dla milionów Amerykanów). Aby nie utonąć w morzu niuansów i poprawek do poprawek, nie tylko dziennikarze czy komentatorzy, lecz także sami legislatorzy posiłkowali się najlepszymi blogami. Głównie stroną Ezry Kleina (http://www.washingtonpost.com/blogs/ezra-klein). Autor bloga, dziennikarz ekonomiczny 'Washington Post', w normalnej papierowej gazecie nie miałby szans na zaprezentowanie nawet jednej dziesiątej swoich analiz, bo większość wydawców uznałaby to za popadanie w skrajny detalizm. A tak wielu kluczowych kongresmanów nie kryło się z tym, że czyta Kleina 'już przy pierwszej porannej kawie'.
Opiniotwórcze blogi ekonomiczne zaczynają się pojawiać również na Starym Kontynencie. W czasie trwającego od ponad roku kryzysu zadłużeniowego w strefie euro doskonały ogląd sytuacji przedstawiały dwie eksperckie platformy blogerskie. Założony przez niemieckiego dziennikarza pracującego dla londyńskiego 'Financial Timesa' Wolfganga Muenchaua portal 'Eurointeligence' (http://www.eurointelligence.com) co rano dostarczał swoim subskrybentom na skrzynkę mejlową bezcenny briefing złożony z przeglądu europejskiej prasy ekonomicznej (co we Wspólnocie posługującej się wieloma językami narodowymi ma niebagatelne znaczenie) i ekskluzywnymi analizami zaprzyjaźnionych ekspertów. Portal cieszył się zresztą takim wzięciem, że jego twórcy postanowili zacząć na nim zarabiać i na początku roku wprowadzili płatny dostęp.
Na szczęście dla normalnych i nieskorych do płacenia internautów takich ambicji nadal nie ma Voxeu.org, który udostępnia łamy czołowym światowym ekonomistom. To tutaj wykuwały się takie koncepcje, jak Europejski Fundusz Walutowy (pierwowzór Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego) czy schemat tzw. kontrolowanego bankructwa, który staje się coraz bardziej prawdopodobnym scenariuszem dla zadłużonej Grecji.

Przydatni i praktyczni

Jednak ekonomiczne blogi to coś więcej niż tylko nowoczesne fora ważnych publicznych debat. Są po prostu przydatne. Amerykańscy inwestorzy coraz częściej normalny medialny czy konsultingowy briefing uzupełniają o wizytę na takich stronach jak prowadzony w domenie 'The Wall Street Journal' 'Real Time Economics' (Ekonomia w czasie rzeczywistym) – http://blogs.wsj.com/economics/. Po co? Bo pojawiają się tam informacje z różnych źródeł, czasem takie, które ze względu na trudności z weryfikacją nie zmieściłyby się w papierowym wydaniu gazety. Mają jednak niemałą wartość. Już latem 2010 r. 'Real Time Economics' jako pierwszy stawiał na to, że szef Fed Ben Bernanke skłania się ku strategii tzw. poluzowania ilościowego, czyli wpompowania w gospodarkę nowych wirtualnych pieniędzy. Miało to pociągnąć za sobą giełdy. Kto w porę uwierzył w taką interpretację wydarzeń, mógł nieźle zarobić. W ciągu sześciu następnych miesięcy Wall Street poszła w górę o 28 proc.
Z kolei ci, którzy lubią budować strategie inwestycyjne wokół balansujących na granicy legalności insiderskich ploteczek z Wall Street, nie omijają strony 'Business Insider' (http://www.businessinsider.com) prowadzonej przez byłego nowojorskiego analityka Henry’ego Blodgeta. Blodget dziesięć lat temu stracił licencję z powodu... puszczania w obieg nieprawdziwych informacji. Takie dossier nie przeszkadza mu jednak pełnić dziś roli jednego z najbardziej prominentnych komentatorów tego, co dzieje się na nowojorskich parkietach.
Ekonomiczne blogi mają wzięcie nie tylko wśród inwestorów. W sieci pojawia się również coraz więcej dobrych porad konsumenckich. Ich prawdziwą kopalnią jest choćby 'The Consumerist' (http://consumerist.com), który różni się od istniejących również u nas forów internetowych dla kupujących choćby tym, że wpisy są profesjonalnie moderowane, a wątki uporządkowane. Można się z nich dowiedzieć o najlepszych dostępnych zniżkach czy firmach, które sabotują reklamacje. Wiarygodność strony podnosi to, że za przedsięwzięciem stoi Consumers Union, największa amerykańska organizacja non profit zajmująca się ochroną praw konsumenta.

Wariaci i naukowcy

Blogowa rewolucja oddała ekonomii jeszcze jedną wielką przysługę. Uwolniła ją od gęby nudnego przerzucania cyferek i pokazała, że Keynesem czy Hayekiem można się... bawić. Stało się tak głównie za sprawą 'Freakonomii' (http://www.freakonomics.com), czyli bloga stworzonego ponad pięć lat temu przez autorski tandem Steven Levitt i Stephen Dubner. Panowie (dziś lekko po czterdziestce) poznali się, gdy Dubner postanowił napisać dla 'New York Timesa' o wschodzącej, acz niekonwencjonalnej gwieździe amerykańskiej ekonomii, czyli właśnie Levitcie. Ów chicagowski akademik zasłynął już wtedy kilkoma błyskotliwymi i kontrowersyjnymi tekstami naukowymi. W jednym zręcznie dowodził na przykład, że spadek poziomu przestępczości w USA w drugiej połowie lat 90. wcale nie jest wynikiem akcji typu 'zero tolerancji' eksburmistrza Nowego Jorku Rudolpha Giulianiego, lecz podważenia przez Sąd Najwyższy zakazu aborcji na życzenie dwadzieścia lat wcześniej. 'Najbardziej skorzystały na nim bowiem samotne matki z patologicznych środowisk, których dzieci z daleko większym prawdopodobieństwem weszłyby na drogę przestępstwa. To nienarodzone pokolenie stanowi najsensowniejsze wyjaśnienie poprawy bezpieczeństwa w naszych miastach' – dowodził Levitt. Po takich wystąpieniach dla niektórych z miejsca stał się ekonomicznym szarlatanem. Ale ponieważ amerykańskie elity akademickie bardzo cenią sobie takich wariatuńciów, Levitta nie wyklęto, lecz obsypano zaszczytami. W 2004 r. dostał nagrodę im. Johna Batesa Clarka, przyznawaną co dwa lata przez Amerykańskie Towarzystwa Ekonomiczne najbardziej perspektywicznemu amerykańskiemu ekonomiście przed czterdziestką.
Ekonomista Levitt i dziennikarz Dubner szybko stworzyli dobrze funkcjonującą maszynę do poszukiwania podobnych społeczno-ekonomicznych paradoksów. Ten pierwszy przeczesywał dane z najróżniejszych dziedzin od statystyk egazminacyjnych w amerykańskich podstawówkach po ceny nieruchomości i przykładał do nich klasyczne narzędzia współczesnej ekonomii. Dubner okraszał je dowcipem i tworzył produkt, który trafiał nie tylko do światka akademickiego, ale przede wszystkim do masowej publiczności. Dziś ich strona ma stałych redaktorów, sieć współpracujących blogerów i rozbudowane podcasty (tzw. Freakonomics Radio). W 2009 roku Levitt i Dubner założyli nawet eksperymentalną firmę konsultingową. Kilka miesięcy temu panowie poczuli się tak pewnie, że rozstali się z 'New York Timesem', na którego domenach publikowali przez lata, i przeszli na własny rachunek.
'Freakonomia' doczekała się już wielu wcieleń, przeróbek i mutacji. Publicysta Eduardo Porter prowadzi w wolnym czasie arcyciekawy blog 'The Price of Everything' (Cena wszystkiego) – http://eduardoporter.com – gdzie ze swadą tłumaczy, np. ile kosztuje ludzkie życie albo czy Ikea mogłaby produkować samochody, trzymając się swojego modelu biznesowego. Z kolei dwie nowojorskie dziennikarki Paula Szuchman i Jenny Anderson uczą w 'Spousonomii' (Małżonkomia), jak stosować zasady klasycznej ekonomii do skutecznego zarządzania małżeństwem (np. chcesz więcej seksu, ogranicz jego koszt alternatywny).
To jeszcze nie wszystko: na popekonomicznej modzie korzystają także i ci poważni ekonomiści od modeli, słupków i wykresów. Kiedyś ich spory odbywały się co najwyżej na łamach akademickich periodyków o sporej renomie, ale minimalnym nakładzie. Dzięki blogom jest inaczej. Spore uznanie zyskał w ten sposób profesor kalifornijskiego Berkeley Brad DeLong. Jego blog 'Grasping Reality with a Sharp Beak' (gra słów: może oznaczać jednocześnie chwytanie świata za pomocą ostrego haczyka, jak i z pomocą łebskiego belfra) – http://delong.typepad.com – to kopalnia solidnych i trudnych do obalenia dowodów ekonomicznych popartych żelazną logiką, liczbami i modelami. W sam raz dla wszystkich tych (od menedżerów po polityków), którzy codziennie muszą przekonywać do swoich ekonomicznych racji niechętnych często kontrahentów. Podobną rolę spełnia inny kultowy blog tworzony przez ekonomistę z Harvardu i murowanego kandydata do Nagrody Nobla Grega Mankiwa http://gregmankiw.blogspot.com. Gdy zapytano niedawno studentów Harvardu, jaka jest ich najważniejsza lektura, blog Mankiwa znalazł się na drugim miejscu. Tuż po Biblii, a daleko przez Koranem, 'Manifestem komunistycznym' Marksa i Engelsa, 'Czerwoną książeczką' Mao.
Na tym tle polska blogosfera ekonomiczna wygląda na razie blado. Nie może się pochwalić ani politycznymi wpływami, ani nawet technicznym profesjonalizmem. Największym problemem jest wciąż... brak popytu. Nawet największe rodzime autorytety z dziedziny gospodarki i finansów przyznają wprost, że do blogów, a polskich już w szczególności, raczej nie zaglądają. – Nie czytam w systematyczny sposób. Tylko od czasu do czasu któryś z ekonomistów zwraca moją uwagę na swój blog – mówi nam Stanisław Gomułka z Business Centre Club, jeden z najbardziej cenionych polskich ekonomistów. Wtóruje mu członek Rady Polityki Pieniężnej Jan Winiecki. – Nie traktuję blogów jako szczególnie wiedzotwórczego źródła – mówi. A Maciej Krzak, ekonomista CASE i wykładowca Uczelni Łazarskiego, uważa je wręcz za stratę czasu. Nieco bardziej łaskawi są ci z ekspertów, którzy sami piszą, na przykład Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha (http://www.blog.gwiazdowski.pl). Do blogowania (zaczął w 2006 r.) skłonił go komentatorsko-informacyjny chaos wokół cen ropy. – Dziś do interwencji skłaniają mnie choćby niespójne komentarze na temat OFE krążące w przestrzeni publicznej – mówi. Wśród innych znanych blogujących ekonomistów regularnie piszą jeszcze Krzysztof Rybiński (http://www.rybinski.eu) i Ryszard Petru (http://ryszardpetru.bblog.pl). Krytycy zarzucają im jednak traktowanie blogów wyłącznie jako narzędzia autokreacji.
Nieco inaczej jest z blogami mniej znanych autorów. Twórca całkiem popularnej strony 'Wielki Kryzys 2.0' (http://panika2008.blogspot.com) w ogóle nie chce ujawniać swojej tożsamości. – Zwykły szary członek tej raczej niższej części klasy średniej, na co dzień zajęty tym czym większość: tyraniem przy biurku w warszawskiej korporacji i nudnym gromadzeniem materialnych objawów statusu społecznego, a po robocie rodziną, czytaniem o ekonomii, budową domu i nadstawianiem własnego karku w kasynie globalnej gospodarki – przedstawia się w rozmowie z 'DGP'. Anonimowy pragnie pozostać też autor libertariańskiego bloga 'Dwa grosze'(http://dwagrosze.blogspot.com) cenionego za analizy rynku surowcowego.
Dlaczego piszą? – W moim odczuciu blogi to jedyne źródło obiektywnej wiedzy. Eksperci ekonomiczni wypowiadający się w mediach głównego nurtu są zawsze czyimiś pracownikami i tak czy inaczej starają się reprezentować interesy pracodawcy. Nie słyszałem jeszcze maklera odradzającego inwestowanie na giełdzie lub bankowca odradzającego lokaty – mówi nam Przemysław A. Słomski, autor bloga 'Doxa' (http://slomski.us). Kieruje nim też swego rodzaju poczucie misji. – W 2005 roku zacząłem ostrzegać swoich znajomych o zbliżającym się pęknięciu bańki nieruchomościowej. Mieszkałem wtedy w USA. Spotykałem się najczęściej z pukaniem się w głowę i opowieściami w stylu: 'W USA nikt jeszcze nie stracił na inwestycji w domy'. Ponadto zachęcałem do inwestowania w złoto, gdy cena wynosiła 500 dol. Ci, którzy mnie posłuchali, odnotowali 300 proc. zysku w ciągu 5 lat – dodaje.
Z kolei Adam Duda, autor bloga 'Prologos' (http://www.adamduda.pl), argumentuje: 'To, co robię na blogu, to oglądanie kryzysu, który postrzegam jako zderzenie dwóch pociągów w zwolnionym tempie. Klatka po klatce. Widząc działania rządów na świecie, które praktycznie w każdy pojawiający się problem panicznie rzucają paczkami świeżo drukowanych banknotów, jestem przekonany, że tematów na wpisy wystarczy na lata'.
Widać, że to na razie ledwie początki długiego procesu powstawania nowego ośrodka obiegu ekonomicznych myśli. W to, że w końcu powstanie, nikt jednak chyba nie wątpi.