Ostatnie trzy dekady w historii to okres, w którym rządziła ideologia rynku. Można ten czas nazwać erą pychy banków. Finansiści otrzymali moralne prawo do zarządzania środkami finansowymi jako jedyni, którzy posiadają wystarczającą wiedzę, by zrozumieć świat pieniądza.
Teraz wahadło odchyliło się w drugą stronę: wraz z wybuchem kryzysu status bankowców legł w gruzach. Rządzący zaczęli produkować przepisy prawne, mające umożliwiać monitorowanie ich poczynań. Teraz to biurokraci otrzymali moralne prawo do zarządzania światem finansów. Czy jest jakiś sposób na to, aby powstrzymać pychę polityków? Istnieje kilka zasad, które pomogą w jego wypracowaniu.
Rozsądne byłoby traktowanie polityków i bankowców jako arbitrów świata finansów, a nie zarządzających w mikroskali. Powinni oni koncentrować się na ustalaniu zasad i pozwolić, aby gra toczyła się dalej sama.
Reklama
Wprowadzane regulacje powinny być proste. Machina obrotu pieniędzmi jest złożona, jeśli dodamy do tego skomplikowane reformy, wszystko zagmatwa się jeszcze bardziej.
Decydenci powinni słuchać sygnałów z rynku, a nawet uwzględniać je przy tworzeniu przepisów.
Nikt nie powinien obiecywać wyborcom cudownej stabilizacji, a już najmniej tego, że stworzą ją regulatorzy. Bańki i spadki są nieuchronne. Jeśli regulatorzy będą dążyli do stłumienia wahań, mogą doprowadzić do krótkotrwałej stabilizacji, ale jej ceną =będzie ryzyko eksplozji, kiedy dojdzie do skumulowania się napięć.
Wreszcie system finansowy musi być zaprojektowany w taki sposób, aby był zdolny radzić sobie z upadkami banków. Politycy nigdy nie będą wystarczająco roztropni, aby zapobiec wszystkim błędom w świecie finansów.
Wyborcy powinni pamiętać, że bankowcy i politycy – czy też wolny rynek i interwencje rządów – nie gwarantują sukcesu. Pociechą może być to, że obie strony zawiodą na różnych frontach, co może doprowadzić do wyłonienia się heglowskiej syntezy.