Nie można przecież za taki model uznać działań bazujących na tworzeniu ciągle nowych, luźno ze sobą powiązanych przepisów i regulacji proceduralnych, a nie jasno zarysowanej, długofalowej strategii rozwojowej. Wielkim błędem jest wiara, że zmiana pojedynczego zapisu ustawowego spowoduje znaczącą poprawę jakiegoś istotnego sektora naszej gospodarki. Aby tak się stało, potrzeba nam całkowitej zmiany w sposobie myślenia o konkurencyjności gospodarki, zorientowanego na generowanie synergii z wielu niezbędnych do podjęcia działań. Strategia rozwoju musi mieć przy tym charakter antycypacyjny, a nie, jak to jest z zasady dzisiaj, reaktywny i dyktowany wyłącznie bieżącymi kłopotami.
Czy można jednak, w warunkach funkcjonowania ustawy o działach administracji państwowej (wymuszającej niejako autonomię działania resortów) i tradycyjnej niezdolności do silnej, merytorycznej koordynacji z poziomu kierownictwa rządu, prowadzić w Polsce zintegrowaną politykę rozwojową? W sytuacji gdy za strategię rozwoju badań odpowiada Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, za innowacyjność Ministerstwo Gospodarki, za informatyzację państwa Ministerstwo Cyfryzacji i Administracji, za dystrybucję największych środków na innowacyjność Ministerstwo Rozwoju Regionalnego – a to w istocie dopiero początek listy resortów zainteresowanych tym tematem? Może warto wreszcie zacząć prowadzić skoordynowane działania ponadsektorowe? Tylko jak się do tego zabrać, jeśli za normalne uznaje się nieistnienie jakiegokolwiek narodowego centrum studiów strategicznych, instytucji będącej w każdym cywilizowanym kraju absolutnym standardem w myśleniu o przyszłości? Czyżby przy podejmowaniu ważnych decyzji rzeczywiście nie było potrzebne gruntowne, merytoryczne doradztwo?
W Polsce sięga się oczywiście po jakieś opinie, ale robi się to w sposób przypadkowy i niezorganizowany. Tymczasem niezbędna jest instytucja, która byłaby centrum kompetencji dla decydentów politycznych, niezależnym od polityki i mającym dostęp do najbardziej aktualnej wiedzy eksperckiej. Na pojawiające się zarzuty, że byłby to kolejny kosztowny urząd, odpowiadam: powinno to być centrum studiów strategicznych o charakterze wirtualnym. Bez siedziby, bez biurek, bez setek zatrudnionych ekspertów i pracowników administracyjnych. Polegałoby na bardzo prostym i łatwym do wdrożenia pomyśle – powołaniu osoby o uznanym dorobku i autorytecie na stanowisko głównego doradcy naukowego rządu. Jego zadaniem byłoby – w zależności od potrzeb, a te pojawiają się bez mała codziennie – tworzenie zespołów eksperckich i przygotowywanie w określonym czasie raportów na zadane tematy w formie niezależnych opinii wypracowywanych przez najlepszych specjalistów w danej dziedzinie.
W wielu krajach ta formuła jest od dawna praktykowana. W Wielkiej Brytanii istnieje stanowisko głównego doradcy naukowego premiera, niezależnego od struktury rządowej. Od grudnia ubiegłego roku podobną funkcję pełni prof. Anne Glover przy przewodniczącym Komisji Europejskiej. Jako członek zarządu pewnej unijnej (wirtualnej!) organizacji powołanej w celu budowania merytorycznego zaplecza dla tego urzędu wiem, jak wielką wagę przywiązuje się do jego funkcjonowania. Powołanie głównego doradcy naukowego premiera w Polsce nie byłoby trudne. Zalążkiem jego zaplecza naukowego mogłyby się stać na przykład komitety naukowe Polskiej Akademii Nauk, składające się z najwybitniejszych specjalistów z całego kraju – nie tylko badaczy z uczelni i instytutów naukowych, lecz także przedstawicieli świata gospodarki i administracji. Taka struktura mogłaby przygotowywać ekspertyzy w sprawach kluczowych dla rozwoju gospodarki wraz z precyzyjną oceną konsekwencji realizacji możliwych scenariuszy postępowania. Mogłaby się również zająć ocenianiem skutków regulacji już istniejących.
Reklama
Przyjmujemy rocznie kilkaset ustaw, wspieranych dodatkowo setkami rozporządzeń i innych aktów prawnych, ale nikt nie bada, czy te regulacje okazują się korzystne, ile kosztują, czy są rzeczywiście niezbędne. Wszyscy czujemy, że aktualny system funkcjonowania państwa jest przeregulowany i wręcz domaga się uproszczeń – ale jak się do tego zabrać, dla nikogo, zdaje się, nie jest jasne.
ikona lupy />
Michał Kleiber, prezes Polskiej Akademii Nauk / DGP