Pracownik będzie awansował aż do stanowiska, na którym będzie niekompetentny. I często się na nim utrzyma. Koszty takiej sytuacji ponosi społeczeństwo.
Kanadyjski psycholog Laurence J. Peter wiele lat poświęcił studiom nad niekompetencją. Przebadał setki przypadków z różnych dziedzin życia. Starał się wyjaśnić nie tylko to, w jaki sposób pracownicy pną się w górę w hierarchii, ale także to, co się dzieje z nimi po awansie. Na wszystkich szczeblach każdej hierarchii dostrzegał niekompetencję.
Pracownik otrzymywał awans ze stanowiska, na którym był kompetentny, na stanowisko, na którym okazywał się niekompetentny. Niektórzy osiągają swój szczebel niekompetencji już na najniższym stopniu hierarchii i nigdy nie awansują. Inni z kolei osiągają go dopiero po awansie. W związku z tym ostatecznym awansem jest awans ze szczebla kompetencji na szczebel niekompetencji, co naturalnie stanowi szczyt kariery.
Badania empiryczne doprowadziły Petera do twierdzenia, że w hierarchii każdy pracownik stara się wznieść na swój szczebel niekompetencji. Można kwestionować to, czy dzieje się tak zawsze. Ale nie da się zaprzeczyć, że awansować za wszelką cenę chcą przede wszystkim karierowicze, a także ci ludzie, których intelektualne możliwości nie dorastają do ich wybujałych, a czasem wręcz chorobliwych ambicji.
Chociaż niekompetencja zawodowa osiągnęła apogeum dopiero w ustroju komunistycznym, istnieje ona również w ustroju demokratycznym. O doborze kadry kierowniczej oraz awansie pracowników decydują nie tyle umiejętności fachowe, ile względy polityczne i partyjne, a w wielu przypadkach także protekcje. Wystarczy powiedzieć, że każda zmiana ekipy rządzącej pociąga za sobą zasadnicze zmiany personalne na wyższych stanowiskach administracji państwowej. Ponadto chyba w każdej instytucji są równi i równiejsi, swoi i obcy, co przecież nie może pozostać bez wpływu na awans pracowników. Propagandowe zaś twierdzenie, że dla wszystkich istnieją równe szanse, to swoiste opium dla ludu.
Reklama
Niekompetencja zawodowa pojawia się zarówno na wszystkich stopniach każdej hierarchii, jak i we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Szczególnie szkodliwa jest niekompetencja w służbie zdrowia oraz w wymiarze sprawiedliwości. Są to dwie najważniejsze dla obywateli dziedziny życia. W obu można zrobić nie tylko wiele dobrego, lecz także wiele złego.
Wszyscy wiemy, jak funkcjonuje służba zdrowia, jak wygląda w praktyce dostęp do tej służby, a zwłaszcza do specjalistów, jak działa system ratownictwa medycznego. Ale nie wszyscy wiemy, jakie są konsekwencje błędów lekarskich i jak często błędy te są popełniane. Na ten temat mógłby wiele powiedzieć rzecznik praw pacjenta.
Środki masowego przekazu nagłaśniają tylko skrajne przypadki. Dla uniknięcia nieporozumień trzeba podkreślić, że nie wszystkie błędy lekarskie wynikają z niekompetencji zawodowej. Błądzić jest rzeczą ludzką, ta stara maksyma nie usprawiedliwia jednak błędów zawinionych, czyli takich, których przy dołożeniu należytej staranności można było uniknąć. W opinii publicznej wymiar sprawiedliwości oceniany jest jeszcze gorzej niż służba zdrowia. Wypada współczuć tym, którzy w sądach szukają sprawiedliwości czasem całymi latami. Decydujące znaczenie dla jej wymiaru ma intelektualny i moralny poziom sędziów. Niezawisłość sędziowska nie zwalnia ani od logicznego myślenia, ani od przestrzegania zasad moralnych. Wynikające z niekompetencji zawodowej błędy nie zawsze da się naprawić.
Niekompetencja może pojawić się również w działalności ustawodawcy oraz rządu. O niekompetencji ustawodawcy świadczą te ustawy, które określa się mianem bubli prawnych. Od razu trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że posłowie nie są od pisania ustaw, ale od ich uchwalania. Dlatego też za formalno-logiczne i merytoryczne błędy zawarte w ustawach odpowiadają przede wszystkim ci, którzy piszą projekty ustaw, a dopiero w drugiej kolejności ci, którzy uchwalają ustawy. Za nieudany kodeks karny z 1997 r. odpowiedzialność ponoszą przede wszystkim jego dwaj główni współtwórcy. Jeden z nich był przewodniczącym, a drugi wiceprzewodniczącym komisji ds. reformy prawa karnego. To oni podsunęli ustawodawcy źle napisany projekt kodeksu karnego.
Co zaś się tyczy niekompetencji w działalności rządu, to wystarczy powiedzieć, że różni ministrowie – właśnie jako ministrowie – osiągają swój szczebel niekompetencji. Dzieje się tak dlatego, że o powołaniu określonej osoby na stanowisko ministra decydują nie tyle względy merytoryczne, ile wskazania partyjne oraz koalicyjna kalkulacja, jeśli naturalnie władzę sprawuje koalicja. Koalicyjni posłowie bronią w Sejmie niekompetentnych ministrów i w konsekwencji ratują ich od odwołania. Czynią to ze względów politycznych, a nie merytorycznych.
Niekompetencja występuje także w szkolnictwie wyższym wśród pracowników naukowych. Są osoby, które dopiero po zrobieniu habilitacji, czasem w kiepskim stylu, a więc dopiero po uzyskaniu statusu samodzielnego pracownika naukowego, osiągają swój szczebel niekompetencji. Samodzielna praca naukowa, czyli działalność naukowa na własny rachunek, przerasta ich możliwości intelektualne. Osoby te uprawiają pozorną naukę, która polega na przelewaniu z pustego w próżne. Trzeba jednak przyznać, że tacy niby-naukowcy bardzo dobrze opanowali sztukę pozorowania, dzięki czemu w opinii publicznej uchodzą za kompetentnych, zwłaszcza jeśli występują w środkach masowego przekazu.
Niekompetencja jest zjawiskiem, które w najlepszym razie można ograniczać, ale którego nie da się wyeliminować z życia społecznego. A najgorsze jest to, że w ostatecznym rozrachunku koszty niekompetencji występującej w życiu publicznym ponosi społeczeństwo.