Paliwa kopalne, będące źródłem energii elektrycznej, cieplnej i mechanicznej, odegrały zasadniczą rolę w rewolucji przemysłowej, transportowej, budowlanej, czy nawet rolniczej w XX wieku. To dzięki nim dokonał się na naszej planecie bezprecedensowy postęp cywilizacyjny. W ciągu tego wieku liczba ludności świata wzrosła czterokrotnie, a zużycie energii szesnastokrotnie. Powstały gigantyczne elektrownie i elektrociepłownie, a niemal każdy kraj opasały linie wysokiego napięcia. Koncerny energetyczne są obecnie największymi i najbogatszymi przedsiębiorstwami na świecie.

Jednak szybko okazało się, że złoża węgla, gazu ziemnego i ropy naftowej rozłożone są w skali planety bardzo nierównomiernie, a spalanie tych paliw powoduje silne zanieczyszczenie środowiska. Poza tym złoża te nie są niewyczerpalne i obecnie najtańsze z nich są już wyeksploatowane, więc sięga się do coraz trudniej dostępnych, a więc i droższych. Przygoda ludzkości w wykorzystaniem zasobów paliw kopalnych, która na dobrą sprawę trwa dopiero 100 – 150 lat może się zakończyć jeszcze w tym stuleciu. Stąd też rządy wielu krajów, myślące perspektywicznie, zwracają coraz większą uwagę na powrót do szerokiego wykorzystania odnawialnych źródeł energii (OZE), takich jak wiatr, woda, słońce, biomasa, czy energia wnętrza Ziemi (geotermalna). Postęp technologiczny, jaki dokonuje się w tej dziedzinie energetyki, jest niezwykle szybki, a obroty na rynku urządzeń służących wykorzystaniu OZE już teraz są na poziomie kilkuset miliardów dolarów rocznie, a to dopiero początek drogi do powszechnego, światowego korzystania z tych źródeł energii. W przeciwieństwie do paliw kopalnych nie powodują one zanieczyszczeń środowiska, są dostępne, chociaż w różnych proporcjach, niemal we wszystkich krajach świata, a więc zapewniają bezpieczeństwo energetyczne tak w skali lokalnej, jak i dla całego państwa, generują bardzo dużo miejsc pracy, mają wielki potencjał dla innowacyjnych rozwiązań i szans eksportowych.

>>> Polecamy: OZE: "Polska powinna tworzyć własne technologie"

Wydawać by się mogło, że te wszystkie zalety, tak oczywiste, przekonują decydentów rządowych i biznesowych do wspierania tych odnawialnych źródeł energii, które w danym kraju mają największy potencjał rozwoju. Tak dzieje się w wielu państwach na świecie, ale niestety, nie w Polsce. Zamiast, idąc za przykładem kilkudziesięciu innych państw, wprowadzić stałe taryfy za sprzedaną do sieci energię z OZE, Polska zdecydowała się w 2007 roku na tak zwane zielone certyfikaty, za które sprzedawca energii z OZE otrzymuje wyższą cenę w stosunku do energii ze spalania węgla. To rozwiązanie, stosowanie tylko w nielicznych państwach, okazało się ślepą uliczką, bowiem nie stało się bodźcem do rozwoju małych, rozproszonych po całym kraju źródeł energii. W Polsce certyfikaty stały się furtką do wprowadzenia na niespotykaną w świecie skalę procederu współspalania węgla z dodatkiem biomasy w wielkich elektrowniach systemowych należących do koncernów energetycznych. Szacuje się, że tą drogą koncerny w minionych 7 latach otrzymały od nas wszystkich jako odbiorców prądu kilkanaście miliardów złotych stosując technologię, która jest bezsensowna technicznie, szkodliwa dla środowiska (transport biomasy na duże odległości) i która spowodowała deficyt biomasy dla małych kotłowni i elektrociepłowni w kraju i obecnie sprowadza rocznie prawie milion ton biomasy z 20 krajów świata, nawet tak odległych od Polski jak Indonezja, czy Ghana. Trzeba dodać, że „zielone certyfikaty” nie obejmują producentów ciepła, a ich jednakowa cena powoduje, że nie stanowią bodźca dla bardziej nowatorskich technologii, jak fotowoltaika, czy biogazownie. Widać więc, że dotychczasowy system wsparcia został tak silnie wypaczony, że nie spowodował rozwoju najważniejszego segmentu odnawialnych źródeł energii, jakim są mikroinstalacje rozproszone po całym kraju. System ten uniemożliwił im dostęp do rynku i zamknął szansę na rozwój.

Reklama

Wielkie nadzieje wiązane były z wdrożeniem w Polsce opublikowanej w 2009 roku Dyrektywy Unii Europejskiej 2009/28/WE o promocji odnawialnych źródeł energii. Dyrektywa ta powinna zostać implementowana do polskiego prawa w formie specjalnej ustawy do grudnia 2010 roku, a tymczasem do dziś nie wyszła jeszcze z gabinetu Rady Ministrów. Ma ona fundamentalne znaczenie dla modelu rozwoju całego sektora produkcji energii elektrycznej i cieplnej w następnych dekadach, dlatego, w oczekiwaniu na jej zapisy w minionych 3 latach zamarły niemal wszystkie inwestycje w tym, newralgicznym dla gospodarki, rolnictwa i mieszkalnictwa sektorze. Ministerstwo Gospodarki przedłożyło w tym czasie 3 projekty ustawy i trzeba przyznać, że projekt z października 2012 roku był już dopracowany i powinien zostać możliwie szybko przyjęty przez rząd i parlament. Niestety, tak się nie stało, a tymczasem jesienią 2013 roku wszyscy zostali zaszokowani czwartym projektem ustawy, w którym przedstawiono całkowicie nowy model wsparcia dla OZE, jakim jest system aukcyjny. O ile projekt ustawy z 2012 roku przewidywał znane z wielu krajów, proste mechanizmy ekonomiczne, takie jak gwarantowana stała taryfa, czy premia za zieloną energię dostarczoną do sieci, to aukcje były dotąd próbowane jedynie w kilku krajach, a w UE są obecnie stosowane tylko w Holandii, a i to z miernym skutkiem, a na przykład w Wielkiej Brytanii i na Węgrzech system ten został zarzucony. Ministerstwo Gospodarki reklamuje aukcje jako nowoczesny mechanizm rynkowy, a tymczasem istnieje duże ryzyko, że będzie on prowadził do eliminacji nowatorskich inwestycji i niewielkich, prywatnych przedsiębiorców, a zwycięzcami znowu będą koncerny energetyczne, co pogłębi tylko monopolizację rynku, a nie jego otwarcie na konkurencję. Może się też okazać, że przy niskiej maksymalnej cenie za kilowatogodzinę (stałej przez 15 lat, ale waloryzowanej), ustalonej jako tzw. cena referencyjna, nie będzie śmiałków do podjęcia ryzyka inwestycyjnego, a przy wysokim ryzyku i braku konkurencji system okaże się droższy od dotychczasowego. Warto też podkreślić, że aby przystąpić do aukcji trzeba już posiadać pozwolenie na budowę, wynegocjowaną umowę o przyłączenie instalacji do sieci oraz udowodnione środki do jej realizacji. Projekty takie nie mogą też być wspierane przez jakiekolwiek inne fundusze, co jeszcze bardziej zmniejsza atrakcyjność tego mechanizmu.

I wreszcie problem współspalania biomasy z węglem. Co prawda istniejące instalacje tego typu nie będą mogły brać udziału w aukcjach, ale nowe, budowane specjalnie dla tego celu lub modernizowane, o mocy poniżej 50 MW, będą do aukcji dopuszczone i zapewne wiele z nich będzie zwycięzcami. Stare instalacje natomiast będą mogły pracować jeszcze co najmniej do 2021 roku, a może jeszcze wiele lat dłużej korzystając z lukratywnego dla nich systemu zielonych certyfikatów, z którego zostaną wypchnięte wszystkie inne technologie. A więc plany „wygaszania” tego antyekologicznego procederu, jakie zapisane były w poprzednich wersjach projektu ustawy o OZE, zostały wykreślone. To najlepiej świadczy o politycznej sile koncernów energetycznych.

Nowy projekt ustawy niemal wyłącznie koncentruje się na wytwarzaniu energii elektrycznej, a tymczasem wiele źródeł energii odnawialnej wytwarza ciepło użytkowe. Jest to błąd, bowiem Polska zobowiązała się do tego, że w 2020 roku 15 proc. energii finalnej brutto będzie wytwarzane przez odnawialne źródła energii. W koszyku nośników tej energii jedynie 27 proc. stanowić energia elektryczna, a ponad 50 proc. ciepło. Ciekawe, w jaki sposób chcemy wypełnić to zobowiązanie (pod groźbą kar) bez systemowego wsparcia dla instalacji OZE produkujących energię cieplną.

I tu dochodzimy do jeszcze jednego, poważnego błędu proponowanych rozwiązań. Dotyczy on tzw. prosumentów, czyli osób, które chcą zbudować mikroinstalację OZE głównie na własne potrzeby. Co prawda zostały już zniesione bariery administracyjne dla tego typu przedsięwzięć, ale pozostał zapis, że cena nadwyżek prądu, przesyłana do sieci, będzie stanowiła zaledwie 80 proc. średniej ceny hurtowej z ubiegłego roku. Polska będzie chyba jedynym państwem na świecie, w którym „zielona energia” będzie mniej wartościowa niż „energia czarna”, wytworzona z węgla! Jeśli do tego okaże się, że prosument nie będzie mógł otrzymać wsparcia dotacyjnego na budowę instalacji, a jedynie pożyczki, to rozwój tak potrzebnej energetyki skrajnie rozproszonej, energetyki obywatelskiej, zostanie skutecznie zahamowany. Czy nie o to właśnie chodzi koncernom energetycznym i legislatorom?
Jedyną nadzieją jest to, że Polska nie jest izolowanym państwem i że trendy światowe przebiją i tak skorupę, którą się teraz nakłada na rozwój OZE. Żal jednak straconych lat, straconych możliwości rozwoju bardzo innowacyjnej branży przemysłu, mogącej dać zatrudnienie dziesiątkom tysięcy osób, a przy tym uzyskanie poprawy bezpieczeństwa energetycznego, szczególnie w małych miastach i na obszarach wiejskich. Ufam, że w najbliższych latach zaczną powstawać inicjatywy oddolne, gminne i obywatelskie, dotyczące budowy autonomicznych, niezależnych systemów zaopatrzenia w energię. Będzie to na przekór tym, którzy obecnie tak uporczywie starają się zatrzymać bieg czasu.

>>> Czytaj też: Prosumenci walczą z niekorzystnymi zmianami przepisów