Po czwartkowym wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) pojawiły się głosy, że obóz rządzący nic nie robi z brudnym powietrzem w kraju. Sęk w tym, że ocena TSUE dotyczyła stanu powietrza w latach 2007–2015, czyli rządów PO-PSL, ale z uwzględnieniem tego, co robimy dzisiaj.
I faktycznie to od PiS zależy, czy zapłacimy nawet 4 mld zł grożącej nam kary, czy nie.
W ogłoszonym wyroku TSUE podkreślił, że już sam fakt przekroczenia w powietrzu stężeń pyłu PM10 w Polsce wystarcza do stwierdzenia uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego UE. W latach 2007–2015 dobowe wartości stężenia PM10 przekraczały normy w 35 strefach (w Polsce mierzymy go w 46), a roczne wartości były wyższe na 9 obszarach. Przekroczenia uznane zostały więc za trwałe.
Choć TSUE zajmował się latami 2007–2015, smog, a więc niska emisja (oznacza to drobne pyły zawieszone na małej wysokości, nie niewielką emisję zanieczyszczeń) nie jest problemem nowym. Zjawisko to w naszym kraju, którego gospodarka opiera się na węglu, jest obecne od lat. Sęk w tym, że Polacy zaczęli zwracać na nie większą uwagę, gdy podczas poprzedniej zimy pojawiło się wiele aplikacji na smartfony pozwalających śledzić jakość powietrza na bieżąco. Rząd PiS musiał więc zareagować. W styczniu 2017 r. ogłosił 14-punktowy program „Czyste Powietrze”.
– Ten wyrok to ostatnie ostrzeżenie, że rząd musi jak najszybciej wziąć się do pracy i podjąć działania w celu poprawienia jakości powietrza – mówi Ewa Lutomska z Polskiego Alarmu Smogowego. I podkreśla, że za takie trudno uznać to, co rząd zrobił do tej pory, bo większość działań w ramach programu ma charakter pozorowany lub jest prowadzona zbyt wolno.
Reklama