Polityka monetarna strefy euro jest zła, a strefa generuje problemy nieznane poza nią. Jej rozpad nie jest wykluczony. Jeśli Polska chce mieć stabilną politykę monetarną, powinna wprowadzić standard złota – twierdzi Philipp Bagus, autor książki „Tragedia euro”.

ObserwatorFinansowy.pl: Czy jest na świecie jakiś kraj, który dziś we własnym interesie powinien przyłączyć się do strefy euro?

Philipp Bagus: Zimbabwe

Dlaczego Zimbabwe?

Ponieważ polityka prowadzona przez Europejski Bank Centralny prawdopodobnie byłaby lepsza od tej prowadzonej przez Reserve Bank of Zimbabwe.

Reklama

Polityka Europejskiego Banku Centralnego jest aż tak zła?

Jest zasadniczo zła. Istnieje duża szansa, że państwo będzie prowadzić lepszą politykę monetarną, pozostając poza strefą euro, niż wchodząc do niej. Konflikt, który narasta w strefie euro, siłą rzeczy występuje tylko w niej. W obrębie strefy możemy wręcz mówić o redystrybucji konfliktu pomiędzy południową a północną Europą. Dla przykładu, Grecja oskarża Niemcy, a Niemcy Grecję. To by się nie działo, gdyby te państwa nie miały wspólnej waluty.

Strefa euro jest przykładem tragedii wspólnego pastwiska?

Tak. Niezależne rządy mogą finansować się bezpośrednio dzięki użyciu, mówiąc obrazowo, jednej prasy drukarskiej. Emitują obligacje rządowe, które są skupowane przez banki, a EBC je akceptuje jako zabezpieczenie nowo kreowanych pożyczek dla tych krajów lub bezpośrednio je skupuje. Inaczej mówiąc, w sposób niebezpośredni wszystkie rządy państw strefy euro mogą finansować swoje wydatki przez użycie tej samej prasy drukarskiej i wykorzystanie wyższej siły nabywczej euro. Im wyższy jest rządowy deficyt wydatków oraz im więcej obligacji skarbowych zostanie wyemitowanych przez państwo, tym większy będzie dla niego zysk, ale też tym większa strata dla pozostałych państw strefy euro, czyli dla tych, które nie będą miały tak wysokich deficytów. Te państwa zanotują niższą siłę nabywczą waluty. To zachęta, aby mieć deficyt tak wysoki, jak to tylko możliwe. Pakt Stabilności i Wzrostu miał być odpowiedzią na ten problem i zmniejszać tę pokusę, ale jakoś nikt się nie spieszy z surowym egzekwowaniem go.

>>> Czytaj też: Przymusowe przyjęcie euro. Co dla Polski oznaczałby taki scenariusz?

Czy jest w takim razie jakiś kraj, który coś ekonomicznie zyskuje dzięki byciu w strefie euro?

To zależy, czy mówimy o długim czy o krótkim okresie. W długim okresie strefa euro jest zła dla wszystkich. Jest tak dlatego że rządy państw mogą wykorzystywać siłę nabywczą wspólnej waluty do zwiększania własnej władzy politycznej. To może przynieść rozpad strefy i chaos albo powstanie unijnego superpaństwa wraz ze wszystkimi możliwymi negatywnymi konsekwencjami dla wolności.

W krótkim okresie państwo będące w strefie euro może na niej korzystać. Przykładem jest Grecja. To samo dotyczy Włoch, Hiszpanii i Francji. Gdyby wyszły ze strefy, spadłby standard życia ich mieszkańców, państwa czekałoby załamanie, bo musiałyby pospłacać długi, i to w zdewaluowanej walucie. Dodatkowo, ich przyszła waluta byłaby bardziej inflacyjna niż obecna. Dla nich dobrze jest zostać w strefie, ale oczywiście mówiąc „dobrze” mam na myśli krótki okres.

Czyli przebywanie w strefie euro z punktu widzenia interesu ekonomicznego nie jest opłacalne, przynajmniej nie w dłuższej perspektywie. Musi być więc jakiś wymiar nieekonomiczny tej strefy pozwalający jej się nie rozpaść.

Idea jest taka: utrzymać strefę za każdą cenę. Dzięki ekspansywnej polityce monetarnej państwa nie muszą dokonywać reform, które w innych okolicznościach musiałyby podjąć. Nie muszą redukować wydatków publicznych, które w innych okolicznościach musiałyby zostać ograniczone. Mogą utrzymywać wysokie zadłużenie. Pozwala na to polityka monetarna, która umożliwia państwom prowadzenie takich działań jak obecnie. To jest ta idea, która utrzymuje strefę euro razem. Koszt jest oczywiście wysoki. Kumuluje się dług, reformy nie są przeprowadzane.

Nie zna pan żadnych reform, które zostały podjęte choćby w jednym państwie strefy euro i które oddalały ryzyko kryzysu?

W Niemczech dług publiczny się zmniejszył, a to dzięki ujemnemu oprocentowaniu obligacji rządowych. Ale to jest sytuacja w której – najkrócej mówiąc – dochodzi do wywłaszczenia obywateli z ich oszczędności po to, aby zmniejszyć dług rządu i uczynić walutę silniejszą.

W Irlandii przeprowadzono dobre ekonomiczne reformy, obcięto wydatki państwowe, ale to by było prawdopodobnie możliwe także poza Unią Europejską. Stało się to dzięki innej kulturze rządzenia. Irlandczycy mają inną mentalność niż Hiszpanie czy Włosi, ale przyznać trzeba, że nawet tam pewne niewielkie kroki na drodze pozytywnych reform były wykonywane.

A co powinna zrobić Polska, aby mieć silną walutę? Na tyle dobrą, aby nie chcieć przystępować do strefy euro?

Wprowadzić standard złota.

W tak małej gospodarce jak polska? Bylibyśmy zupełnie zależni od wahań rynkowej ceny kruszcu. Według mnie to nie jest najlepszy pomysł.

Ale zyskalibyście silną walutę w porównaniu z innymi państwami. Inne waluty nadal ulegałyby inflacji, a wasza hipotetyczna mająca pokrycie w złocie waluta byłaby na to odporna. Przyciągalibyście do siebie oszczędności i inwestycje. To dałoby niesamowity boom. W dodatku byłby to doskonały przykład dla reszty świata. Inne kraje kopiowałyby wasze rozwiązanie.

Bylibyście przykładem dla innych i moglibyście pozyskać złoto po niższej cenie. Inne kraje, które chciałyby powielić takie rozwiązanie, też musiałyby skupować złoto, ale już drożej. Oczywiście, cena złota zawsze będzie się zmieniać, ale wy już byście mieli ten kruszec.

A co z naszym eksportem? Silna i mająca pokrycie w złocie waluta nie byłaby problemem dla naszych eksporterów?

Byłaby. Ale byłaby też czymś dobrym dla importerów. Wiele przedsiębiorstw importuje, dodaje wartość i eksportuje. Gdyby Polacy wydawali mniej na importowane dobra, takie jak na przykład ropa, mieliby większą siłę nabywczą i mogliby pozyskiwać dobra produkowane w Polsce. Zamiast je eksportować, Polacy mogliby kupować je sami.

W 2011 roku w wywiadzie w Obserwatorze Finansowym wymienił pan trzy możliwe scenariusze wydarzeń w strefie euro: rozpad, przekształcenie jej w unię transferową oraz obniżenie deficytów budżetowych. Żaden z nich się nie zrealizował. Może więc pan się myli?

Ale zostały wykonane kroki w każdym z tych trzech kierunków. Deficyty budżetowe zostały nieco obniżone i nie są tak wysokie jak w 2009, 2010 i 2011 roku, ale oczywiście to za mało. Rząd hiszpański obciął wydatki na służbę zdrowia i edukację, ale niedostatecznie. Była też intencja, aby uczynić Pakt Stabilności i Wzrostu lepiej respektowanym.

Strefa euro się nie rozpadła, ale istnieją poważne siły polityczne, które chciałyby, aby taki scenariusz się spełnił, takie jak Front Narodowy we Francji albo Alternatywa dla Niemiec. Te partie są obecnie silniejsze niż kilka lat temu. Były też kroki w kierunku stworzenia unii transferowej, ale jest ona jeszcze niedokończona, brak tu finalnej decyzji. Nie możemy mówić o pełnej unii transferowej, ale jest intencja, by przyjąć takie rozwiązanie, jej emanacją są euroobligacje. W którymś punkcie historii będzie trzeba zdecydować, który scenariusz zostanie zrealizowany w pełni.

Rozmawiał Marcin Chmielowski

Dr Philipp Bagus to ekonomista, wykłada na Uniwersytecie Króla Juana Carlosa w Madrycie. Jego książka „Tragedia euro” została przetłumaczona na 15 języków.