Nawet kilkudziesięciu tysięcy osób spodziewają się organizatorzy sobotniego marszu ulicami Londynu przeciwko Brexitowi, domagając się od rządu premier Theresy May zorganizowania drugiego referendum ws. członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.

W sobotę minęły dwa lata od referendum, w którym Wielka Brytania zagłosowała za wyjściem z Unii Europejskiej. Za opuszczeniem Wspólnoty opowiedziało się 52 proc. wyborców, a przeciwnego zdania było 48 proc. Większość sondaży przed głosowaniem wskazywała jednak przewagę zwolenników dalszej integracji europejskiej.

Protest "Głos narodu" (ang. People's Vote), który przejdzie ulicami centrum miasta, został zorganizowany przez koalicję organizacji sprzeciwiających się wyjściu kraju ze Wspólnoty, na której czele stoi grupa Open Britain, spadkobierca oficjalnej kampanii za pozostaniem w UE.

Wśród mówców, którzy zabiorą głos w trakcie demonstracji znaleźli się m.in. pro-europejska posłanka Partii Konserwatywnej Anna Soubry, poseł Partii Pracy David Lammy i lider Liberalnych Demokratów Vince Cable.

Pro-europejski marsz zmierzy się na trasie z kontrdemonstracją zorganizowaną przez marsz prawicowych organizacji politycznych, domagających się "wolności słowa, a także wolności od Unii Europejskiej, terroru i prawa szariatu".

Reklama

Na jej czele stanie m.in. obecny lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKiP) Gerard Batten, a w oddzielnych grupach mają protestować także członkowie anty-muzułmańskiej grupy Pegida i radykalnie prawicowej Ligi Obrony Anglii, które mogą spotkać się z marszem przeciwko Brexitowi w pobliżu placu Trafalgar Square, gdzie w sobotę obchodzone jest święto Eid, które zakończyło święty dla muzułmanów miesiąc ramadanu.

Opublikowany w piątek sondaż ośrodka badania opinii publicznej Survation pokazał, że w przeddzień drugiej rocznicy referendum ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z UE społeczeństwo jest wciąż niemal równo podzielone na zwolenników i przeciwników Brexitu.

W rozmowie z ankieterami 53 proc. wyborców powiedziało, że gdyby referendum odbyło się dzisiaj, to zagłosowaliby prawdopodobnie za pozostaniem w Unii Europejskiej, a 47 proc - za opuszczeniem Wspólnoty.

Jak jednak zaznaczył w rozmowie z zagranicznymi mediami, w tym PAP, znany brytyjski ekspert ds. psefologii (naukowej analizy wyborów, zachowań elektoratu itp.) John Curtice, taki wynik pozostaje w granicach błędu statystycznego i byłby możliwy jedynie przy bezprecedensowej mobilizacji młodszych wyborców, którzy musieliby chętniej pójść do urn niż w 2016 roku.

"Można pomyśleć: +aha, zmieniliście zdanie+, ale obawiam się, że tak nie jest. Badania konsekwentnie wskazują na to, że dziewięciu na dziesięciu wyborców po obu stronach podziału zagłosowałoby dokładnie tak samo, jak dwa lata temu" - tłumaczył.

Curtice, który w styczniu br. został uhonorowany przez królową Elżbietę II tytułem szlacheckim za zasługi dla brytyjskiej debaty publicznej, ocenił, że "prawda jest taka, że jako kraj jesteśmy podzieleni w sprawie Brexitu dokładnie po połowie i na dodatek nie mamy jasności co do tego, czego chcemy od przyszłości".

Według raportu brytyjskiego instytutu Survation Brytyjczycy popierają drugie referendum w sprawie ostatecznego porozumienia z Unią Europejską (48 proc. za, 25 proc. przeciw), choć obecnie takiego ruchu nie wspiera żadne z dwóch największych ugrupowań: rządząca Partia Konserwatywna ani opozycyjna Partia Pracy.