fot. Materiały prasowe
Reklama
Gerard Dźwigała radca prawny, doradca podatkowy w Kancelarii Dźwigała, Ratajczak & Wspólnicy
Czy myśli pan, że to dobrze, iż członek zarządu odpowiada za zaległości wykryte przez fiskusa po ustąpieniu przez niego z funkcji?
Oczywiście, że tak. Gdyby przyjmować inaczej, niż zapisano w art. 116 par. 4 ordynacji podatkowej, to samo złożenie rezygnacji powodowałoby uwolnienie od odpowiedzialności także tych członków zarządu, którzy wiedzieli o zaległościach w okresie sprawowania przez nich funkcji, albo nawet takich, którzy celowo je spowodowali. Zatem zasada odpowiedzialności tych osób za zobowiązania powstałe w okresie sprawowania przez nich funkcji jest jak najbardziej słuszna.
A jakie jest pańskie stanowisko w sprawie oceny „właściwego momentu” na zgłoszenie wniosku o upadłość. Czy oceniając stan finansów i majątku podmiotu, należy brać pod uwagę (a więc niejako doliczać do znanych wtedy długów) także nieujawnione w tamtym czasie zobowiązania podatkowe?
W wielu wypadkach powiększenie znanych spółce zobowiązań o (nieznane w tamtym czasie, ale obiektywnie istniejące) długi podatkowe będzie oznaczać, że tak skorygowany bilans wskaże na niewypłacalność podmiotu, co otwiera drogę do odpowiedzialności. Czy jednak taka operacja, tj. antycypowanie określenia zaległości podatkowej, jest prawidłowa? Moim zdaniem powinniśmy tu wyróżnić dwie sytuacje.
Zakładam, że zaproponuje pan złoty środek.
Dokładnie tak. Uważam, że jeżeli zostanie udowodnione, iż członek zarządu wiedział o zaległościach, np. celowo i świadomie zaniżał zobowiązania podatkowe i przez to wiedział, że finanse spółki nie są prawidłowo odzwierciedlone w jej sprawozdaniach finansowych, to takie zobowiązania można brać pod uwagę przy ocenie właściwego czasu wnioskowania o upadłość. W przeciwnym wypadku członek zarządu, który świadomie podaje nieprawdę w sprawozdaniach (i to nie tylko co do zobowiązań podatkowych), mógłby obronić się przed odpowiedzialnością.
A jeśli podatek nie był zaniżany świadomie, to zaległość nie powinna być uwzględniana przy badaniu kondycji spółki?
Jeżeli zobowiązanie podatkowe jest wynikiem błędu nieświadomego albo niecelowego, np. w interpretacji przepisu albo zastosowaniu błędnej stawki VAT, gdy członek zarządu w ramach swoich obowiązków nie zajmował się rozliczeniami podatkowymi, a powierzał to profesjonalnej firmie albo głównemu księgowemu, którego prawidłowo nadzorował (a więc dochował należytej staranności), i nie zostanie wykazane, że członek zarządu wiedział o nieprawidłowym rozliczeniu, to takich zobowiązań nie można traktować jako znanych spółce i zarządowi, a więc wpływających na ocenę, czy należało wnioskować o upadłość.
Czyli nie można oczekiwać od członka zarządu, że nie wiedząc o zaległości, będzie brał ją pod uwagę, oceniając, czy wnioskować o upadłość?
Potwierdza to wyrok NSA z 9 maja 2018 r. (sygn. akt II FSK 1189/16). Sąd stwierdził w nim, że rozważając kryterium braku winy w niezgłoszeniu przez członka zarządu spółki wniosku o ogłoszenie upadłości lub wszczęcie postępowania układowego, należy przyjąć obiektywny miernik staranności, jakiej można wymagać od strony należycie dbającej o swoje interesy. Osoba zainteresowana (w tym członek zarządu) winna wykazać brak winy, czyli udowodnić stosowną argumentacją swoją staranność oraz fakt, że uchybienie określonemu obowiązkowi było od niej niezależne.
No dobrze, a czy członek zarządu ma jakąkolwiek możliwość obrony w postępowaniu dotyczącym jego odpowiedzialności, gdy nie zgadza się z decyzją wymiarową wydaną wobec spółki?
Chodzi pani o sytuację, w której spółka nie zaskarżyła decyzji wymiarowej, a członek zarządu, na którego fiskus chce przenieść odpowiedzialność, uważa, że jest wadliwa? O to, czy członek zarządu może bronić się niejako za spółkę, która nie podejmuje obrony – w swoim interesie?
Właśnie tak. Wydaje mi się, że takie sytuacje bywają częste.
Nie zaprzeczę. Członkowie zarządu są pociągani do odpowiedzialności wówczas, gdy sama spółka nie ma już środków i majątku – zatem nierzadkie są sytuacje, gdy wyłącznie z powodów finansowych spółka nie zatrudni pełnomocnika, nie opłaci opłaty sądowej albo po prostu nie funkcjonuje i nie interesuje się swoimi sprawami (o czym byli członkowie zarządu mogą w ogóle nie wiedzieć – często jest to okres kilku lat po ustąpieniu przez nich z funkcji). W praktyce część spółek w ogóle nie bierze udziału w postępowaniu i wydawane decyzje, nawet niezwykle kontrowersyjne, mogą się stać ostateczne i prawomocne, co otwiera drogę do odpowiedzialności osób, które w ogóle nie wiedziały o toczącym się postępowaniu wymiarowym, w którym decydują się (od strony merytorycznej) ich losy (odpowiedzialność majątkowa). W postępowaniach tych członek zarządu nie jest – zgodnie z orzecznictwem sądowym – stroną. Nie może także podjąć obrony merytorycznej w „swoim” postępowaniu – dotyczącym jego odpowiedzialności.
Mamy więc do czynienia z decyzją niezweryfikowaną sądowo, która może zawierać nawet ewidentny błąd (choćby rachunkowy albo inną oczywistą wadę), a i tak członek zarządu wadliwości takiej nie może wykazywać i się przed nią bronić?
Zgodnie z dominującą linią orzeczniczą sądów właśnie tak jest. Choć moim zdaniem jest to podejście wadliwe. Osoba trzecia (np. członek zarządu) nie może być pociągnięta do odpowiedzialności bez możliwości pełnej, a zatem również merytorycznej obrony. Zawsze, a szczególnie gdy decyzja nie była kontrolowana przez sąd albo w ogóle skarżona, członek zarządu musi mieć zapewnione prawo do pełnej obrony, w tym przed sądem. Wynika to nie tylko z art. 45 konstytucji oraz art. 6 Europejskiej konwencji praw człowieka, ale także z art. 47 Karty praw podstawowych (dla spraw podatków zharmonizowanych). Uważam, że NSA powinien głębiej przeanalizować kwestię prawa do obrony osób wobec decyzji wydanych i weryfikowanych w procedurach bez zapewnienia im udziału, a więc de facto zaocznie. ©℗
Rozmawiała Patrycja Dudek