Remigiusz D. ma też przeprosić, na łamach ogólnopolskiego dziennika, pokrzywdzonych - byłego prezydenta i funkcjonariuszy policji, a także zapłacić 500 zł jednemu z policjantów z tytułu częściowej rekompensaty za lekkie obrażenia ciała.

Zdarzenie miało miejsce w ostatnim dniu kampanii przed drugą turą wyborów prezydenckich 22 maja 2015 r. na Rynku Staromiejskim w Toruniu, gdy ówczesny prezydent Komorowski zmierzał na dziedziniec dawnego ratusza na wiec wyborczy.

Sąd uznał, że Remigiusz D., działając z zamiarem bezpośrednim, wybiegł z tłumu i omijając umundurowanych policjantów podbiegł do zmierzał do prezydenta Komorowskiego. Gwałtownie uniósł lewą rękę, w której trzymał żółtą reklamówkę z wizerunkiem płodu i napisem "Ratuj mnie" oraz adresem antyaborcyjnej strony internetowej. W prawej ręce trzymał ulotkę. Funkcjonariusze BOR odepchnęli go i przekazali policjantom.

Remigiusz D., wobec chcących go obezwładnić i wzywających do spokoju policjantów, zastosował przemoc, w czego wyniku naruszył nietykalność cielesną funkcjonariuszy, a u jednego z nich spowodował lekkie obrażenia. Policjant odczuwał ból w okolicy żuchwy i skręcił nadgarstek.

Reklama

Za czynną napaść na prezydenta sąd wymierzył karę roku pozbawienia wolności, a za zachowanie wobec policjantów - 8 miesięcy pozbawienia wolności. Wymierzył karę łączną 1,5 roku pozbawienia wolności, zawieszając jej wykonanie na trzy lata. Remigiusz B. został zobowiązany przeproszenia pokrzywdzonych na pierwszej stronie ogólnopolskiego dziennika i do zapłaty 500 zł ranionemu policjantowi. Musi wnieść 300 zł opłaty i pokryć koszty postępowania.

W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Igor Zgoliński podkreślił, że ustalenie stanu fatycznego zdarzenia nie stanowiło problemu, gdyż do dyspozycji były zeznania świadków, dokumenty procesowe i na nagrania filmowe z różnych ujęć.

Wskazał, że wszyscy obecni, w tym funkcjonariusze BOR, jednoznacznie odczytali zachowanie oskarżonego jako zagrożenie dla prezydenta, podobnie jak sam prezydent. Komorowski, zeznając w sądzie, mówił, że czuł się w niebezpieczeństwie w wyniku gwałtownego skoku w jego stronę oskarżonego, a gdyby nie szybka reakcja BOR, zdarzenie mogłoby zakończyć się nieszczęściem.

"To zachowanie oskarżonego mogło być postrzegane tylko jako czynna napaść na prezydenta RP i wymuszała podjęcie interwencji jego ochrony" - podkreślił sędzia.

Sąd nie zgodził się z kwalifikacją prokuratora zachowania Remigiusza D. jako usiłowania czynnej napaście na prezydenta.

"To przestępstwo ma charakter formalny, to znaczy, że skutek, jaki zachowanie odniesie, pozostaje bez znaczenia dla oceny prawnej tego zachowania. Sąd uznał, że oskarżony nie dopuścił się czynnej napaści na etapie stadialnym, na etapie usiłowania, a uznał, że oskarżony dopuścił się popełnienia przestępstwa. Gdyby oskarżony osiągnął cel i dobiegł do prezydenta i coś mu zrobił, nawet szturchnął, to wówczas popełniłby kolejne przestępstwo" - argumentował sędzia.

"W najlżejszej formule odepchnięcia czy też wpadnięcia z impetem, być może nie zdążyłby wyhamować, wtedy dopuściłby się naruszenia nietykalności cielesnej" - dodał.

Sędzia Zgoliński zaznaczył, że nie podzielił też stanowiska prokuratora, że oskarżony zamierzał uderzyć prezydenta, gdyż brak na to potwierdzenia.

Oskarżony przed sądem tłumaczył, że chciał wręczyć prezydentowi ulotkę o aborcji. W uzasadnieniu podkreślono, że oskarżony powinien wiedzieć, że prezydentowi nie można tak po prostu wręczyć czegokolwiek.

"Prezydent w cywilizowanych, demokratycznych społeczeństwach jest traktowany z szacunkiem. To przed prezydentem pochylane są sztandary, wojskowi oddają honory, jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, jemu też honory oddają największe autorytety, dlatego że symbolizuje majestat i powagę państwa. Po prostu przed prezydentem należy zachowywać się w sposób odpowiedni" - podkreślił sędzia.

Zaznaczył, że nie trzeba kończyć żadnych szkół, posiadać wykształcenia, jak w przypadku oskarżonego, żeby wiedzieć, że prezydent RP podlega ochronie i należy odnosić się z szacunkiem. Remigiusz D. z zawodu jest technikiem ochrony osób i mienia.

Wyrok nie jest prawomocny. Prokurator Magdalena Wójcikiewicz-Syczyło powiedziała dziennikarzom, że wyrok ją satysfakcjonuje. Obrońca Mariusz Trela przyznał, że nie zgadza się z wyrokiem sądu, który m.in. nie odniósł się do kwestii zamiaru popełnienia czynu. Złożenie ewentualnej apelacji uzależnił od woli nieobecnego klienta. (PAP)