Słowackie firmy przygotowania do wprowadzenia wspólnej waluty rozpoczęły dwa lata temu. Okazało się, że największym problemem była koordynacja tego procesu pomiędzy przedsiębiorstwami, które ze sobą kooperują - mówi Jakub Bojanowski, partner w Zespole Zarządzania Ryzykiem w Deloitte.

GP - Odnoszę wrażenie, że polskie firmy nie za bardzo interesują się tym, jak na Słowacji wprowadza się euro.

– Rzeczywiście, wydaje się, że firmy z zachodnim kapitałem uznały, że przy przejściu na euro skorzystają z doświadczeń krajów zachodnich. Tymczasem to błąd, bo operacja, jaka została przeprowadzona w pierwszych krajach, które euro przyjęły, wyglądała zupełnie inaczej niż ta przeprowadzona na Słowacji czy wcześniej w innych krajach, które do strefy euro dołączyły. W państwach, które przyjęły wspólną walutę jako pierwsze, posługiwano się stałym kursem wymiany przez trzy lata, co oznacza, że wszyscy mieli mnóstwo czasu na przygotowania oraz na korekty, jeśli pojawiały się jakieś problemy. Tymczasem obecnie to się dokonuje znacznie szybciej.

– na Słowacji ten sztywny kurs wprowadzono bodajże w lipcu. Gdyby w Polsce powtórzono ten scenariusz w roku 2011, to oznaczałoby spore wyzwanie np. dla firm. Na przykład musiałyby one sporządzić sprawozdanie finansowe w euro za 2011 rok, a więc częściowo za okres, gdy wartość złotego się wahała, a częściowo – gdy wyznaczono już stały kurs.

Reklama

Poza tym ludzie, którzy wprowadzali na Zachodzie euro, zajmowali się tym dziesięć lat temu, teraz więc robią coś innego. Nie ma więc już tam pracowników, którzy są do takiego zadania przygotowani. Tymczasem na Słowacji są ludzie, którzy tę operację przeprowadzali niedawno i w sumie można ich zatrudnić do wykonania podobnych działań. Z kolei osoby, które w Polsce będą odpowiedzialne za wprowadzenie euro, w przyszłości będą mogły to robić w innych krajach.

GP - Słowackie firmy przygotowania do wprowadzenia wspólnej waluty rozpoczęły grubo ponad dwa lata temu. Czemu te przygotowania tyle trwają?

– Gdy słyszymy, że euro w Polsce ma być wprowadzone 1 stycznia 2012 r., to wydaje się nam, że mamy dużo czasu. Wiemy np., że będziemy otrzymywać rachunki fiskalne w dwóch walutach, ale nie jest to bardzo skomplikowane. Jednak gdy przyjrzeć się sprawie głębiej, okazuje się, że cały ten proces jest znacznie trudniejszy, niż nam się wydaje. Nasi koledzy ze Słowacji sygnalizowali nam, że sporym problemem była koordynacja działań firm z tym, co robili ich dostawcy czy kontrahenci. Chodzi o to, że do wprowadzenia euro musi się przygotować nie tylko nasza firma, ale także inne, które z nami współpracują. I często okazuje się, że musimy zmienić plan przygotowań, bo np. nasz największy dostawca chce zrobić coś dwa tygodnie później, niż my planowaliśmy. Takie sprawy powodują, że przygotowania zaczynają się przedłużać.

Poza tym skala operacji jest olbrzymia. Generalnie można powiedzieć, że w przypadku firmy produkcyjnej, wytwarzającej np. rury, przyjęcie euro nie będzie skomplikowane. Bo przecież z grubsza będzie to wyglądać tak, że będzie ona nadal wytwarzać te rury, tyle że cena nie będzie w koronach, a w euro – no i w tej walucie wszystko trzeba będzie księgować. Jednak gdy zarządzamy funduszem inwestycyjnym, wycenianym w złotych, który sporą część zysków osiąga z operacji na papierach dłużnych denominowanych w euro, a także na walutach, sprawa już się komplikuje. Bo przecież im bliżej strefy euro, tym bardziej stopy procentowe w Polsce będą się zbliżać do unijnych. Czyli faktycznie musimy dokonać zmiany konstrukcji tego funduszu – musimy więc mieć inne produkty i inne pomysły biznesowe.
Skomplikowana jest także kwestia dostawy monet i banknotów euro. To nie wygląda tak, że po prostu jednego dnia przywozimy do banku tę gotówkę, a drugiego po prostu rozwozimy to po sklepach. Jeden ze słowackich banków musiał przebudować rampę przeładunkową, bo inaczej nie byłby w stanie obsłużyć tych wszystkich ciężarówek.

GP - Skoro pojawia się problem koordynacji, to czy rozwiązaniem byłaby ścisła współpraca firm przy tworzeniu planów przygotowań do euro?

– Nie ma potrzeby, aby plany poszczególnych firm były wyjątkowo dokładnie zgrane ze sobą, ale pewne działania należy wykonywać w określonych ramach czasowych. Sądzę, że u nas te ramy będzie wyznaczał narodowy plan przyjęcia euro. Słowacy też mieli taki plan.

Nasi koledzy ze Słowacji, którzy generalnie postrzegają przygotowania do euro jako sukces, zwrócili jednak uwagę, że tamtejszy rząd dość późno przygotował wytyczne dla przedsiębiorstw. Słowackie władze bardzo mocno skupiły się na informowaniu obywateli czy na kwestii pilnowania cen – tam bowiem kwestia zaokrągleń jest znacznie poważniejsza niż będzie u nas, gdyż kurs przeliczeniowy to 30,126 korony za euro. Tymczasem wytyczne dla firm zostały przygotowane dosyć późno i być może z tego powodu właśnie ta koordynacja działań mogła być nieco utrudniona.

GP - Gdy mówi pan o wytycznych, to ma pan na myśli dokładne rozwiązania prawne, np. dotyczące księgowości, czy raczej o ustalenie przez rząd ram czasowych, w których firmy powinny określonych działań?

– Problem był nawet z wytycznymi typowo księgowymi. Nie wiem na przykład, czy słowacki rząd zajął się edukowaniem małych przedsiębiorców. Jednak tam generalnie o wiele bardziej hołubiono tego zwykłego obywatela, a przedsiębiorcom już tyle uwagi nie poświęcono. Tę kwestię nasz rząd jest w stanie rozwiązać lepiej, jeżeli skorzysta z doświadczeń słowackich.

GP - Co do kwestii księgowych – jak wyglądała sprawa przeliczenia wartości nominalnej akcji, wyrażona do tej pory w koronach, na euro. W zależności od zaokrągleń może się to wiązać z obniżeniem lub zwiększeniem kapitału firmy. I co – trzeba będzie dopłacić do kapitału czy może będzie można go zmniejszyć?

– Są standardy rachunkowości, które mówią, jak tego typu sytuacje traktować. Ale oczekujemy, że nasz rząd przygotuje nie tylko wytyczne, ale również przedstawi przepisy, które będą decydować, jak w takiej sytuacji postępować. Przy denominacji pojawiło się szereg tego typu przepisów. Pamiętam, że było rozporządzenie, jak należy traktować stare znaczki skarbowe po denominacji, i drugie o tym, jak należy traktować znaczki pocztowe po denominacji. Ktoś w prasie naśmiewał się, że pierwsze było długie i skomplikowane, a drugie – proste i przejrzyste, choć w sumie oba przepisy dotyczyły tego samego. To olbrzymia sfera, wymagająca mnóstwa przepisów. I mam nadzieję, że wiceminister finansów Ludwik Kotecki, który został pełnomocnikiem rządu do spraw koordynacji przygotowań do wprowadzenia euro, tym właśnie się będzie zajmował.

GP - Czy nie byłoby lepiej, gdyby zastosowano rozwiązanie słowackie, gdzie pełnomocnikiem rządu został minister finansów, czyli urzędnik o wyższej randze?

– W pierwszych opiniach, jakie słyszałem, docenia się to, że u nas powołano na to stanowisko wiceministra, a więc osobę, która po prostu będzie mogła się temu poświęcić.

GP - Jak długo banki na Słowacji przygotowywały się do euro?

– Tam ten okres trwał dwa i pół roku. Tyle mniej więcej trwały prace w tych instytucjach, które deklarowały, że są już gotowe. Dlatego mówimy, że jeśli mamy przyjąć euro pod koniec 2011 r., to polskie instytucje finansowe muszą się już zacząć do tego przygotowywać. Powinny np. przejrzeć stan posiadania – może udałoby się zakończyć spłatę kredytu udzielonego dziesięć lat temu. Albo pozamykać konta, na których od lat są te same, niewielkie sumy.

Banki powinny się też zastanowić nad nowymi produktami. Na Słowacji przy okazji wprowadzania euro pojawiło się ciekawe zjawisko. O ile u nas osób, które nie mają rachunku, jest ok. 50 proc., to na Słowacji jest to znacznie większa rzesza. Tam znacznie bardziej popularne jest trzymanie pieniędzy w domu. Ponieważ teraz te środki trzeba wymienić na euro, banki doszły do wniosku, że przy okazji wymiany warto spróbować zaproponować produkty finansowe ludziom, którzy pozbywają się koron. Okazało się, że przyjęcie euro stało się szansą na dotarcie do nowej grupy klientów, którzy do tej pory z usług bankowych nie korzystali.

GP - Z waszych wyliczeń wynika, że firmy telekomunikacyjne powinny się przygotowywać przez ok. półtora roku. Czemu tak długo?

– W wielu firmach oprogramowanie jest wersjonowane – czyli żeby wprowadzić nową taryfę, trzeba przygotować nową wersję systemu billingowego, którą potem trzeba jeszcze przetestować. To powoduje, że nowe oferty pojawiają się zwykle co trzy, cztery miesiące. Tymczasem przy przejściu na euro trzeba dokonać zmian w wielu taryfach w jednym okresie. Na dodatek trzeba jeszcze przekonwertować wszystkie dane historyczne – w końcu w wielu kioskach leżą zdrapki, które obecnie są warte np. 50 zł, a które po użyciu w okresie po przejściu na wspólną walutę będą musiały dać np. 13 euro. Jest jeszcze kwestia rachunków. Nie da się wszystkich faktur wystawić na 31 grudnia. Zwykle rachunki wystawiane są na konkretne daty, np. na 15 czy 25 każdego miesiąca. To oznacza, że w przypadku rachunków na przełomie roku trzeba będzie brać pod uwagę okres, w którym będą obowiązywać jeszcze złote, i ten, gdy rozliczenia będą już w euro.

GP - Według słowackich szacunków koszt wprowadzenia euro w firmach to 0,1–0,3 proc. ich przychodów. Czy jakieś firmy już poinformowały, jakie dokładnie poniosły koszty?

– Zgodnie z zasadami rachunkowości wydatki na wprowadzenie euro zostaną kosztem, w chwili gdy do wprowadzenia euro już dojdzie. Więc będą one widoczne w sprawozdaniach słowackich firm za 2008 albo 2009 rok. Mieliśmy jednak szacunki ze Słowacji, dotyczące kosztów euro. Z jednej strony były to szacunki dla całej gospodarki, a z drugiej – m.in. dla banków. W przypadku tych ostatnich koszty szacowano na kilka milionów euro na każdy bank. Trzeba jednak pamiętać, że tamtejsze instytucje są nieco mniejsze niż w Polsce.

GP - Czy – poza kwestią koordynacji działań między firmami – na Słowacji pojawiły się jeszcze inne kwestie, na które warto zwrócić uwagę?

– Skomplikowana okazała się sprawa transportu gotówki. Do przewiezienia takiej ilości pieniędzy nie można zatrudnić każdej firmy. Mogą tym zająć się tylko te przedsiębiorstwa, które mają licencję na daną działalność w kraju, w którym ten przewóz ma być dokonywany. Wynika to m.in. stąd, że informacje o transportach gotówki są tajne. A przecież w jednym, dość krótkim okresie, trzeba rozwieźć tyle gotówki, ile czasem przewozi się przez miesiące czy lata.

Generalnie więc operacja przywiezienia i rozwiezienia gotówki jest ogromna. A Polska jest krajem, w którym relatywnie więcej niż gdzie indziej używa się gotówki. Gdyby udało się przekonać ludzi, zwłaszcza małych przedsiębiorców, do częstszego korzystania z instrumentów umożliwiających obrót bezgotówkowy, pozwoliłoby to na zmniejszenie kosztów przewozu pieniędzy zarówno teraz, jak i przy przyjmowaniu euro.

Innym problemem okazało się to, że na Słowacji pojawiły się problemy z dostępem do informatyków. Niektóre firmy musiały zawiesić dobrze zapowiadające się projekty informatyczne, które miały w przyszłości zwiększyć zyski, bo nie były w stanie prowadzić ich jednocześnie z przygotowaniem do euro.
Próbowaliśmy oszacować – tak bardzo z grubsza – ile pracy informatyków będzie potrzebne w Polsce, aby przygotować się do wspólnej waluty. I wyszło nam, że będzie to 10 tysięcy osobolat.

Rozmawiał Marek Siudaj