"Oddajcie nam nasze pieniądze" - wykrzykiwali handlarze zgromadzeni przed targiem w pobliżu miejskiego zoo na zachodzie metropolii. Otaczało ich kilka rzędów policjantów.

Demonstracje na ulicach Pekinu są rzadkością, jak i w całym kraju, w którym władze utrzymują ścisłą kontrolę nas społeczeństwem.

Sprzedawcy powiedzieli agencji AFP, że w ub. tygodniu otrzymali nakaz opuszczenia niektórych części targu do soboty, a całego budynku do końca czerwca.

W czwartek przed budynkiem doszło do starć z siłami bezpieczeństwa. "Co najmniej trzy osoby zostały ranne i dwie trafiły do szpitala" - powiedział jeden z demonstrantów, który pochodzi z sąsiedniej prowincji Hebei (Hopej). Większość sprzedawców nie jest rodowitymi mieszkańcami Pekinu, lecz przyjechała do stolicy z innych regionów.

Reklama

"Zapłaciłam czynsz za cztery stragany po podpisaniu umowy na 20 lat. Przeprowadziliśmy się do Pekinu, aby pomóc dzieciom, a teraz nie mamy gdzie się podziać" - powiedziała pani Ye z prowincji Zhejiang (Czeciang) na wschodzie kraju.

Twierdzi, że od 2012 roku wraz z mężem zapłacili ponad 300 tys. juanów (39 tys. euro) za czynsz i inne opłaty.

"Nie mamy wygórowanych potrzeb. Chcemy tylko przyzwoite odszkodowanie" - wyjaśniła 33-letnia kobieta. Sprzedawcy twierdzą, że na razie nie złożono im konkretnej oferty odszkodowań.

Targ powstał w latach 80. Codziennie odwiedza go prawie 100 tys. klientów, których przyciągają głównie dobre ceny odzieży. Zamknięcie tego kilkupiętrowego budynku ogłoszono już w 2015 roku, aby "zmniejszyć korki i gęstość zaludnienia" - podkreślają państwowe media.

Władze Pekinu ogłosiły w tym roku, że zamierzają do 2020 roku ograniczyć liczbę mieszkańców do 23 mln i "przez dłuższy czas utrzymać ją na takim poziomie".

Oficjalnie stolica Chin liczy ponad 21 mln mieszkańców, ale liczba ta nie obejmuje osób niezarejestrowanych. (PAP)