Warszawa to nie jest Polska. Zdanie to z pewnością wywoła oburzenie mieszkańców stolicy. Ale od niego właśnie muszę rozpocząć rozważania. Idzie o rzecz dosyć banalną z punktu widzenia nauki – o ile Warszawa jest oczywiście polskim miastem i w tym sensie jest fragmentem Polski, o tyle nie jest nim w sensie reprezentatywności, rozmaicie zresztą rozumianej (a to już chyba nie jest powód do obrazy, być może raczej do dumy).
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Wyjątkowość stolicy (miasta dominującego, jak Nowy Jork czy Rio de Janeiro) przejawia się w tym, że stanowi ona świat sam w sobie, niekompatybilny z resztą państwa. Czasami mówi się nawet w tym kontekście o państwach stolicocentrycznych i jako przykład podaje Francję. Nie będę nadzwyczaj oryginalny, jeśli powiem, że Polska też należy do tego grona.
Można się spierać o to, czy stolicocentryczność to coś dobrego, czy złego, głosy są podzielone, choć dominują raczej te, które mówią o jej niekorzystnym charakterze dla dobrostanu całego państwa.
Reklama
Idzie przede wszystkim o daleko posuniętą centralizację owocującą umieszczeniem wszystkich ważnych urzędów w jednym miejscu, co powoduje nadmierną koncentrację władzy, urzędników oraz – przede wszystkim – wysysanie zasobów ludzkich z prowincji (wielką rolę odgrywają w tym procesie również korporacje i banki posiadające centrale w Warszawie). Ze wszystkimi tymi zjawiskami mamy do czynienia Polsce. Podobnie zresztą działają inne wielkie miasta w naszym kraju, jak Kraków czy Poznań, które dokonują tego samego w wymiarze regionalnym.
Za koncentracją zasobów ludzkich stoi oczywiście koncentracja bogactwa, bo ludzie przenoszą się tam, gdzie są praca i inwestycje, a te z kolei przyciągają coraz więcej osób. W ten sposób proces gromadzenia zasobów ekonomicznych oraz ludzkich warunkuje się i wzajemnie wzmacnia. Rzeczy te doskonale są opisane w literaturze naukowej i znane od dawna. Ostatnio ciekawie analizowane przez kanadyjskiego socjologa Richarda Floridę w jego znanej teorii klasy kreatywnej (to ci, którzy wykonują pracę wymagającą inwencji, np. artyści czy naukowcy), mówiącej o tym, że ludzie kreatywni lgną terytorialnie do siebie, co powoduje, że następuje skupienie talentów w miejscach, które dzięki niej cały czas wzmacniają swój potencjał ekonomiczny i kulturowy. Jest to zatem samonapędzający się mechanizm wzrostu. Oczywiście do owej koncentracji klasy kreatywnej przyczyniają się także inne czynniki (mówi o tym słynna triada Floridy: talent, technologia, tolerancja) – ale nie o to obecnie idzie, aby teorię tę dokładnie przedstawić, lecz aby pokazać, że sprawa nagromadzenia talentów, władzy i bogactwa w wielkich miastach stanowi nie od dziś przedmiot zainteresowania nauk społecznych.
Treść całej opinii można przeczytać w piątkowym wydaniu DGP.