Gdyby Polska miała jutro przyjmować euro, a kurs wymiany byłby zbliżony do rynkowego, eksporterzy z pewnością mieliby powody do radości. Reszta obywateli - już niekoniecznie.
Według rządowych planów wspólna waluta ma zastąpić złotego z początkiem 2012 roku. Czy będzie to dobry moment? Zwłaszcza że globalna gospodarka zacznie rozpędzać się po latach kryzysu?

Cykl mniej istotny

Ekonomiści nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie. Ich zdaniem dużo ważniejszy jest czas konwergencji, kiedy Polska będzie musiała spełnić wymagane przez UE kryteria.
Reklama
- Zdecydowanie łatwiej jest negocjować warunki wejścia, gdy gospodarka znajduje się na ścieżce zrównoważonego wzrostu. Deficyt jest stosunkowo niski, inflacja pod kontrolą, stopy też - mówi Grzegorz Maliszewski, ekonomista banku Millennium.
- Gdy jest dekoniunktura, to mamy problem, głównie po stronie fiskalnej. W naszym przypadku może on być duży ze względu na specyfikę budżetu z dużym udziałem wydatków sztywnych w wydatkach ogółem - dodaje ekonomista.
Zdaniem naszych rozmówców sama Komisja Europejska może mieć problem z oceną kryteriów, bo w warunkach kryzysu trudno jednoznacznie stwierdzić, czy kraj kandydat spełnia je trwale, czy też nie.
- Większość krajów prowadzi ekspansywne polityki pieniężne i fiskalne. To oznacza, że możemy mieć kłopot z utrzymywaniem deficytu na niskim poziomie. W tym roku wiele krajów wyskoczy z deficytami poza 3 proc. PKB - mówi Dariusz Winek, ekonomista BGŻ.
- Proces wejścia do strefy euro jest spóźniony. Mamy kryzys, a to oznacza duże wahania kursowe - mówi Dariusz Winek, ekonomista BGŻ.
Zdaniem Jacka Wiśniewskiego, głównego ekonomisty Raiffeisen Banku, trudno w tej chwili powiedzieć, czy rok 2012 będzie najlepszym momentem przyjęcia wspólnej waluty.
- Sam cel, jakim jest wejście do strefy euro, jest dobry. Może nas uchronić przed jakimiś nieprzewidywalnymi skutkami kryzysu na rynkach światowych. Co do momentu wejścia to najlepszy jest chyba środek cyklu koniunkturalnego, a trudno stwierdzić, czy przypadnie on na początku 2012 roku - mówi Jacek Wiśniewski.

Najważniejszy jest kurs

Według ekonomistów to nie cykl koniunkturalny jest w tej sprawie najważniejszy, tylko sam kurs wejścia.
- Kluczem do wyboru najlepszego momentu przyjęcia euro jest kurs walutowy. Lepiej więc nie wchodzić do strefy tuż po zakończeniu kryzysu, gdy złoty najprawdopodobniej będzie słaby - mówi Jacek Wiśniewski, ekonomista Raiffeisen Banku.
- Najlepszy jest kurs wyważony, taki, który sprzyja zarówno eksporterom, jak i gospodarstwom domowym - dodaje Jacek Wiśniewski.
Wśród ekspertów nie ma zbyt wielu chętnych, którzy chcieliby już dziś określić taki kurs. Trudno się dziwić. Gdyby złoty znalazł się w korytarzu walutowym rok temu, a parytet byłby zbliżony do kurs rynkowego, to dziś wypadłby z hukiem z systemu. W ciągu roku złoty stracił do euro ponad 16 proc.
Rok temu nikt nie mógł przewidzieć deprecjacji złotego na taką skalę.
- Wydaje się, że obecnie kurs złotego jest zbyt słaby. Ale można tak powiedzieć z perspektywy kursu euro-złoty z początku ubiegłego roku, kiedy euro było o prawie 1 zł tańsze - mówi Jacek Wiśniewski. - Być może za dwa, trzy lata poziom 4,20 zł za euro będzie odpowiedni, jeśli oblicze naszej gospodarki będzie się zmieniało - dodaje.

Ryzyko jest ogromne

Według Dariusza Winka ustalenie kursu równowagi w warunkach kryzysu jest szczególnie trudne.
- Gdy słowacka korona była w ERM2, wahania kursów walut nie były tak duże jak teraz. Teraz mamy kurs, który jest wynikiem strachu i dużej zmienności spowodowanej odpływem kapitału - mówi Dariusz Winek. Jego zdaniem parytet, jaki powinien zostać przyjęty w korytarzu walutowym, nie może odbiegać zbytnio od bieżącego kursu rynkowego. Co należy wziąć pod uwagę przy wyborze daty wejścia do systemu.
- W tej chwili planowanie wprowadzenia złotego w połowie roku to zbyt ambitne przedsięwzięcie. To chyba trzeba minimalnie odłożyć w czasie. Przynajmniej do końca tego roku - mówi Winek
Zdaniem Grzegorza Maliszewskiego planowanie wejścia do systemu ERM2 w najbliższych miesiącach to nie jest najlepszy pomysł.
- Przy takiej niestabilności rynku? Trudno oczekiwać, żeby odpowiedzialny bank centralny się na to zgodził - mówi Grzegorz Maliszewski.
- Ryzyko niespełnienia kryterium kursowego jest w takiej sytuacji wysokie. Pozostawanie w ERM2 może być dłuższe niż wymagany okres, a przez to kosztowne. W interesie naszym jest to, żeby czas pobytu skrócić do minimum, czyli realnie do 2,5 roku - dodaje ekonomista banku Millennium.