Pomimo że doktryna Monroe ma już prawie 200 lat, zaś jej głoszenie jest niepoprawne politycznie, jest ona dziś bardzo aktualna – pisze Hal Brands.

W ubiegłym tygodniu Rex Tillerson trafił na czołówki gazet w sposób, którego zazwyczaj sekretarze stanu chcą uniknąć. W czasie uwag przy okazji rozpoczęcia podróży do Ameryki Łacińskiej Tillerson stwierdził, że doktryna Monroe (pochodząca jeszcze z XIX wieku deklaracja prymatu USA na zachodniej półkuli) „w oczywisty sposób okazała się sukcesem” oraz pozostaje „tak samo istotna dziś, jak była w dniu, kiedy ją napisano”.

Uwagi te musiały wywołać falę krytycyzmu, szczególnie w Ameryce Łacińskiej, gdzie doktryna Monroe jest często postrzegana jako wyraz przestarzałego neokolonializmu. Tilleron jednak niekoniecznie musiał się mylić, ale powinien był wiedzieć, że lepiej jest, gdy niektóre prawdy pozostają niewypowiedziane.

Doktryna Monroe, którą sformułował w 1823 roku Jonh Quincy Adams (sekretarz stanu w gabinecie prezydenta Jamesa Monroe), tradycyjnie opierała się na dwóch filarach. Po pierwsze, Waszyngton nie może tolerować obecności żadnej innej potęgi w Ameryce Łacińskiej, gdyż mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu USA. Oznaczało zapobieganie sytuacji, w której europejskie potęgi wzmacniałyby swoje wpływy w tym regionie, a później zapobieganie temu, aby wrogowie Ameryki, a konkretnie nazistowskie Niemcy i ZSRR, ustanawiały strategiczne przyczółki w Ameryce Łacińskiej.

Drugi filar doktryny Monroe opiera się na przekonaniu, że byłoby niebezpieczne dla USA, gdyby dominujące w Ameryce Łacińskiej stały się ideologie wrogie demokracji. To niemożliwe, pisał Monroe, aby mocarstwa europejskie rozszerzyły swoje wpływy na półkuli zachodniej „bez zagrożenia dla naszego pokoju i szczęścia”. W latach 20. XIX wieku ustrojem politycznym, który kwestionowano, była monarchia. Później, w wieku XX, głównym przeciwnikiem stały się ustroje totalitarne. Niemniej jednak przez 200 lat to podstawowe założenie stanowiło część intelektualnego jądra doktryny Monroe.

Reklama

Aby było jednak jasne, nie oznacza to, że USA zawsze wspierały rozwój demokracji w Ameryce Łacińskiej. W 1823 roku Monroe wyjaśnił, że USA nie będą ingerowały w życie istniejących europejskich kolonii w obu Amerykach. W ciągu kolejnych 150 lat USA promowały demokrację w Ameryce Łacińskiej tylko sporadycznie, stawiając kwestie bezpieczeństwa nad kwestiami politycznej liberalizacji. Ale wciąż doktryna Monroe oznaczała, że Waszyngton nie pozwoli na to, aby najbardziej wrogie USA państwa budowały w tym regionie swoje strategiczne przyczółki, gdyż oznaczało to zagrożenie dla bezpieczeństwa i wpływów USA.

Pomimo, że wyrażanie tych koncepcji może być dziś mało dyplomatyczne, to ich założenia pozostają całkiem aktualne. Gdyby Chiny lub Rosja chciały zaznaczyły swoją wojskową lub geopolityczną obecność w Ameryce Łacińskiej, USA z pewnością uznały by, że ich bezpieczeństwo jest zagrożone. Oznaczałoby to konieczność poświęcenia znacznie większych środków i uwagi na ochronę swojej południowej flanki oraz zmniejszenie środków na projekcję siły na świecie.

Co więcej, rozszerzenie się wrogich ideologii podważyłoby amerykańskie wpływy w regionie. Dla przykładu w ciągu ostatnich lat wzrost radykalnego populizmu w Wenezueli doprowadził do konfrontacji z USA oraz ułatwił ingerencję Chin i Rosji.

Innymi słowy, Amerykanie w dużej mierze mogli przestać myśleć o geopolitycznej oraz ideologicznej rywalizacji w Ameryce Łacińskiej, ale imperatyw zwycięstwa w takiej rywalizacji, jeśli dziś znów by się pojawiła, pozostaje nie mniej aktualny i pilny niż w czasach zimnej wojny. I rzeczywiście, w czasie, gdy Chiny oraz w mniejszym stopniu Rosja, zwiększają swoją obecność w regionie (fakt odnotowany przez Tillersona w przemówieniu), doktryna Monroe staje się coraz bardziej aktualna.

Innym stwierdzeniem, które padło z ust Tillersona i które jest prawdziwe, jest to, że doktryna Monroe okazała się sukcesem. Z amerykańskiej perspektywy to niewątpliwie prawda: USA w wieli sposób skorzystały na dominacji na półkuli zachodniej. Być może bardziej kontrowersyjne, ale po części prawdziwe jest stwierdzenie, że Ameryka Łacińska także skorzystała na doktrynie Monroe.

Realizacja tej doktryny pomogła państwom Ameryki Łacińskiej ochronić niepodległość przez ponowną kolonizacją ze strony państw europejskich w XIX wieku, pomimo, że Waszyngton musiał dzielić się z Wielką Brytanią, która z własnych egoistycznych pobudek odgrywała kluczową rolą we wzmacnianiu doktryny Monroe w pierwszych dziesięcioleciach po jej wprowadzeniu.

Na początku XX wieku uzupełnienie Roosevelta do doktryny Monroe sprawiło, że małe państwa karaibskie nie utraciły swojej niepodległości w wyniku europejskich interwencji, pomimo, że czasami wiązało się to z amerykańską okupacją wojskową. Dzięki doktrynie Monroe możliwe było również podjęcie przez USA kluczowych kroków ograniczających wpływy nazistów w Ameryce Łacińskiej przed i w czasie II wojny światowej oraz wpływy Związku Radzieckiego w czasie zimnej wojny.
Państwa Ameryki Łacińskiej ponosiły często realne i dotkliwe konsekwencje interwencji wojskowych Waszyngtonu, zwalczającego reżimy komunistyczne. Dlatego mieszkańcom państw Ameryki Łacińskiej doktryna Monroe często kojarzy się z upokorzeniem przez USA.

Nie jest jednak jasne, czy gdyby nie interwencje USA i koszty z tym związane, Ameryka Łacińska miałaby się lepiej dzięki obecności innej potęgi, szczególnie o charakterze autorytarnym. Ponadto od późnych lat 70. XX wieku USA wykorzystywały często swoje przemożne wpływy, aby wspierać demokrację. Trudno sobie wyobrazić podobne działania ze strony państw rywalizujących z USA.

Przy okazji wystąpienia Tillersona ujawniły się jednak dwa problemy amerykańskiej dyplomacji.

Po pierwsze, o ile Tillerson miał rację sygnalizując wzrost wpływów Chin w Ameryce Łacińskiej, to obecna administracja pokazała, że ma niewielkie zdolności do tego, aby wzmocnić lub nawet obronić pozycję USA. Zamiast tego Waszyngton wycofuje się z pozycji lidera jeśli chodzi o globalny system handlu, na który liczy wiele państw Ameryki Łacińskiej spodziewając się cywilizacyjnego awansu.

Osłabiając Departament Stanu, Rex Tillerson podważa doświadczenie dyplomatyczne niezbędne do konkurowania. Sekretarz stanu zaproponował kilka obiecujących pomysłów na to, jak zmniejszyć dysproporcję pomiędzy dużym zainteresowaniem Pekinu Ameryką łacińską, a coraz mniejszym priorytetem, jaki nadają temu regionowi USA.

Wreszcie antyimigrancka retoryka prezydenta Trumpa, ton oskarżeń wobec Meksyku, a także groźba wycofania się z porozumienia NAFTA nie sprawiają, że USA zdobywają sobie uznanie Meksyku. I rzeczywiście, zakładając, że liderzy w Meksyku a także w innych krajach regionu zastanawiają się nad zwrotem w kierunku Chin jako alternatywie dla relacji z Ameryką Trumpa, to polityki obecnej administracji mogą wydawać się przeciwskuteczne i uderzające w amerykański interes.

Drugi problem polega na tym, że amerykańcy dyplomaci i urzędnicy nie powinni mówić pewnych rzeczy głośno, nawet jeśli są one trafne i zgodne z rzeczywistością. Poprzednik Rexa Tillersona stwierdził w 2013 roku, że era doktryny Monroe dobiegła końca. Powód? Kraje Ameryki Łacińskiej nie lubią, kiedy przypomina się im o dominacji USA. Oczywiście Waszyngton nie potrzebuje przepraszać za większość działań podejmowanych w imię doktryny Monroe. Ale każdy dobry sekretarz stanu powinien wiedzieć, że czasem mówienie dyplomatycznych frazesów jest mądrzejsze, niż głoszenie twardych prawd.

>>> Czytaj też: Ukraińskie media: „Stosunki Ukrainy z Polską rozsypują się jak domek z kart”