Już za kilkanaście dni dostawy gazu dla PKN Orlen, Zakładów Azotowych Puławy i być może innych zakładów chemicznych po raz kolejny zostaną ograniczone. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zdecyduje się na taki krok, jeśli nie uda mu się pozyskać więcej gazu. Obecnie otrzymujemy bowiem mniej tego surowca niż w trakcie ostatniego kryzysu związanego z zaprzestaniem dostaw przez Ukrainę.
Wtedy nie docierało do Polski 14-16 proc. normalnego importu, teraz 24 proc. Ograniczenia w dostawach nie grożą odbiorcom indywidualnym.
- Gaz do domów będzie płynął bez zakłóceń - zapewniają w PGNiG.
Odbiorcy indywidualni zużywają 4 mld m sześc. gazu rocznie. To niewiele mniej niż krajowe wydobycie, które wynosi 4,2 mld m sześc. Nawet więc przy całkowitym wstrzymaniu importu surowca ze Wschodu w domach nie powinno go zabraknąć.

Jeśli jednak RosUkrEnergo (RUE) nie wznowi w najbliższych dniach przesyłu gazu ziemnego do Polski, a Polskiemu Górnictwu Naftowemu i Gazownictwu nie uda się porozumieć z Gazpromem w sprawie dodatkowych dostaw surowca, za dwa tygodnie ponownie mogą zostać wprowadzone ograniczenia w jego przesyle dla odbiorców przemysłowych w kraju.

Reklama
- To wariant pesymistyczny. W tej chwili mamy zapasy, wciąż ze wschodu sprowadzamy 76 proc. zakontraktowanego gazu, dodatkowo realizowane są dostawy z kierunku niemieckiego poprzez punkt w Lasowie. Poza tym dysponujemy przecież surowcem z własnego wydobycia - uspokaja Joanna Zakrzewska z PGNiG.
Brakujący gaz pobierany jest dziś z rezerw. W PGNiG nie chcą zdradzić, kiedy się one skończą. - To zależy od wielu czynników, przede wszystkim zaś od warunków pogodowych - twierdzi Zakrzewska. Zbiorniki z zapasami wypełnione są w 58 proc. Oznacza to, że w magazynach jest jeszcze ponad 960 mln m sześc. gazu. Nawet przy dziennym krajowym zużyciu metanu na poziomie 50 mln m sześc. (poziom taki występuje podczas mrozów) obecne rezerwy - według różnych szacunków - wystarczą jeszcze na co najmniej cztery, pięć tygodni. Wcześniej PGNiG obetnie jednak dostawy dla odbiorców przemysłowych. Gdy import nie wróci do poziomu 100 proc. za kilkanaście dni, gazu zabraknąć może ponownie dla zakładów chemicznych, azotowych i rafinerii. PGNiG na razie nakłania zakłady przemysłowe do dobrowolnego zmniejszania zużycia gazu.
- Pomocny okazał się kryzys. Wiele zakładów bowiem już w zeszłym roku zmniejszyło produkcję, a co za tym idzie, zużycie gazu - mówi Joanna Zakrzewska.
Jak zapewnia, surowca wystarczy natomiast dla klientów indywidualnych.
- Liczymy, że szybko uda się nam zapełnić lukę po gazie RUE - podkreśla i dodaje, że handlowcy intensywnie pracują nad zakontraktowaniem z innych źródeł dodatkowych dostaw.
Na razie nie mamy co liczyć na pomoc UE. Mechanizmy solidarności energetycznej uruchamiane są dopiero, gdy zakłócenie dostaw osiągnie 20 proc., ale nie dla jednego kraju, tylko dla całej Wspólnoty, i to przez co najmniej osiem tygodni. To oznacza, że odcięcie od rosyjskiego gazu nawet wszystkich nowych krajów członkowskich nie wystarczyłoby, aby uruchomić mechanizm solidarności. Komisja Europejska już w listopadzie ub.r. zapowiedziała nowelizację dyrektywy o bezpieczeństwie dostaw gazu. Polska proponowała, by klauzula solidarnościowa działała w przypadku zagrożenia 50 proc. dostaw dla jednego kraju członkowskiego przez cztery tygodnie zimą. Czy nasz postulat zostanie wzięty pod uwagę, prawdopodobnie dowiemy się już w marcu podczas kolejnego unijnego szczytu.
Z Rosji pochodzi 40 proc. importowanego do UE gazu, co odpowiada 25 proc. całego unijnego zużycia tego surowca.
58 proc. w takim stopniu wypełnione są zbiorniki z zapasami gazu
24 proc.gazu z zakontraktowanego importu wschodniego nie dociera do Polski