ikona lupy />
Mikołaj Winiewski, adiunkt w Centrum Badań nad Uprzedzeniami na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, członek Instytutu Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, a także affiliated assistant professor na University of Delaware / DGP
Czy mogliśmy przewidzieć to, co wydarzyło się w Gdańsku? Tyle się przecież mówiło w ostatnich latach o rosnących podziałach w społeczeństwie, o grze polityków na emocjach i o nieustannym podgrzewaniu nastrojów, nieraz pojawiały się ostrzeżenia przed mową nienawiści i przyzwoleniem na hejt.
Mikołaj Winiewski, adiunkt w Centrum Badań nad Uprzedzeniami na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, członek Instytutu Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, a także affiliated assistant professor na University of Delaware: To zdarzenie wyjątkowe i jego przewidzenie było niemożliwe. Operowanie modelami naukowymi opartymi na statystyce, jakiekolwiek byśmy wzięli, nie pozwoli nam odgadnąć, jak ktoś postąpi w konkretnej sytuacji. To właśnie kluczowy problem w badaniach nad radykalizacją. Służby specjalne monitorują setki podejrzanych wytypowanych na podstawie różnych zmiennych, ale nie są w stanie przewidzieć, który z nich dokona aktu terroru. A są przecież jeszcze osoby, które mają poukładane życie, ale nagle dokonują zamachów. Proszę zwrócić uwagę, że rozmawiając np. o prawicowych ekstremistach, od razu zastanawiamy się, ilu członków liczą takie grupy w Polsce.
Reklama
Może kilka tysięcy.
Właśnie. A ile z tych osób dokonuje przestępstwa motywowanego poglądami? Pewnie garstka. Co oznacza, że samo posiadanie takich poglądów nie przekłada się na czyny. Jeśli część społeczeństwa przejawia rasistowskie czy antysemickie postawy, nie znaczy to, że powinniśmy się spodziewać od razu ataków na tym tle. Na dodatek historia podpowiada nam, że w ekstremalnych sytuacjach wiele osób postępuje wbrew swoim nastawieniom. Weźmy Zofię Kossak-Szczucką, której antysemityzm był przed wojną powszechnie znany. Ale jednak podczas niemieckiej okupacji zachowała się niezgodnie z wcześniejszymi poglądami – ratowała Żydów, choć ryzykowała życiem. Amerykański socjolog Samuel Oliner, który przeżył wojnę ukrywany przez polską rodzinę, przeprowadził największe w Europie badania dotyczące ludzi pomagającym Żydom. Przyglądał się wielu czynnikom, takim jak wyznawane wartości, skłonność do współczucia, postawy wobec Żydów czy przedwojenne relacje z nimi, ale nie znalazł jednej odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Wyniki te dodatkowo sugerują, że przewidzenie zachowania ludzi na podstawie wcześniejszych postaw jest zadaniem bardzo karkołomnym. Oczywiście nie chcę w ten sposób powiedzieć, że hejt, z którym się teraz mierzymy, nie jest problemem, ale chcę zwrócić uwagę na to, z jak trudną materią mamy do czynienia.
Patrząc na proces tworzenia wzajemnych uprzedzeń, co można powiedzieć o ewolucji języka, którego używali politycy różnych opcji w ostatnich latach?
Pewnie dopiero za kilkanaście lat będziemy mogli uchwycić mechanizm, który zadziałał. Ale myślę, że warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Nasze badania na temat mowy nienawiści pokazują, że poziom publicznego przyzwolenia szybko rośnie. Na przykład mówienie o muzułmanach, że to tchórze, którzy mordują kobiety i dzieci, w 2014 r. było uznawane za obraźliwe przez 60 proc. Polaków, podczas gdy w 2016 r. wskaźnik ten spadł do 46 proc.
Jak przebiega proces przyzwolenia?
Język wobec uchodźców zmienił się błyskawicznie, rozlewając się szeroko – w kręgu oddziaływania znalazł się islam, muzułmanie i Żydzi. 10 lat wcześniej taki język nie występował w obrębie debaty publicznej. W tamtym okresie mieliśmy uchodźców, którzy byli naszymi idolami. Świetnym przykładem jest zawodnik MMA Mamed Chalidow – Czeczen, muzułmanin, sportowiec, nasza duma. I nadszedł 2016 r. – Chalidow nagle spotkał się z falą hejtu, bo wytknął nam uprzedzenia wobec imigrantów. W uruchomieniu procesu niechęci do innych duży udział mieli politycy partii rządzącej, którzy w ramach politycznej walki posługiwali się tematem uchodźców z cynicznym wyrachowaniem. Jak pomyślimy o grupach, które w historycznej perspektywie były poniżane i wokół których tworzone były negatywne stereotypy, to ta historia nie wróży niczego dobrego. Bardzo często przemoc eskaluje i po napaściach werbalnych następują fizyczne.

>>> Treść całego artykułu można znaleźć w weekendowym wydaniu DGP.