Brytyjska Izba Gmin odrzuciła we wtorek wieczorem rządowy projekt umowy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Przeciwko jej przyjęciu zagłosowało 391 posłów, a za - 242 deputowanych (różnica 149 głosów).
Przegrana rządu we wtorkowym głosowaniu jest mniejsza niż w styczniu, kiedy to premier Theresa May odnotowała najwyższą porażkę urzędującego premiera w historii brytyjskiego parlamentaryzmu - przeciwko propozycji zagłosowało wtedy 432 posłów przy zaledwie 202 głosach poparcia (różnica 230 głosów).
W środę wśród głównych przeciwników porozumienia była m.in. eurosceptyczna grupa 75 deputowanych Partii Konserwatywnej, na której czele stali byli wiceminister ds. brexitu Steve Baker i ekscentryczny milioner Jacob Rees-Mogg.
Twierdzenie, że parlament zdradzi wolę wyborców wyrażoną w referendum, jeśli nie zagłosuje za tym porozumieniem, które też jest przecież jego zdradą, ale rzekomo mniejszą, to "najgorszy wyobrażalny powód, by głosować za tym koszmarnie złym projektem umowy" - tłumaczył Baker, oceniając taką argumentację jako "szaloną".
"Nie pozwolę na to, aby moje działanie było determinowane lękiem" - dodał.
Z kolei Rees-Mogg przyznał, że w wyniku wtorkowego głosowania wzrosła szansa przeprowadzenia miękkiej formy brexitu lub wręcz organizacji drugiego referendum, ale zaznaczył, że wciąż bardziej prawdopodobne jest - preferowane przez niego - opuszczenie Unii Europejskiej bez jakiegokolwiek porozumienia.
"Ryzyko jest bardzo niskie, biorąc pod uwagę ciężar moralny decyzji podjętej przez 17,4 mln osób, które zagłosowały za wyjściem" - argumentował.
Obaj politycy, których głosy zdecydowały we wtorek o odrzuceniu rządowego projektu, będą prawdopodobnie w środę ponownie głosowali wbrew swojej administracji, tym razem popierając właśnie scenariusz bezumownego wyjścia z UE.
Swoją gotowość do zagłosowania za takim rozwiązaniem zasugerował także m.in. wiceprzewodniczący Partii Konserwatywnej James Cleverly.
Premier Theresa May zapowiedziała we wtorek wieczorem, że posłowie torysów - w tym ministrowie - zostaną wyjątkowo zwolnieni z dyscypliny partyjnej i rządowej kolektywnej odpowiedzialności, mając prawo wolnego głosu w tej sprawie.
Sama szefowa rządu zasugerowała jednak, że zagłosuje przeciwko takiemu rozwiązaniu. Wcześniej podobną opinię sygnalizowali m.in. minister finansów Philip Hammond oraz minister pracy i emerytur Amber Rudd, a także większość z 235 posłów Partii Konserwatywnej, którzy we wtorek poparli proponowaną umowę.
Przeciwko wyjściu z UE bez umowy planują także opowiedzieć się posłowie wszystkich opozycyjnych ugrupowań, co powinno pozwolić na jednoznaczne odrzucenie takiej propozycji.
Przeciwnicy tego scenariusza nie zgadzają się jednak ws. dalszych kroków w procesie wyjścia z Unii Europejskiej.
Lider Partii Pracy Jeremy Corbyn ocenił we wtorek, że proponowane przez May porozumienie jest "ewidentnie martwe", a rząd powinien skupić się teraz "na wykluczeniu bezumownego scenariusza, (...) wiedząc dobrze jakie szkody wyrządziłby on brytyjskiej gospodarce".
Szef laburzystów podkreślił, że "nadszedł czas, abyśmy zorganizowali wybory parlamentarne i by ludzie mogli wybrać, kto powinien być w rządzie". Wbrew naciskom ze strony pro-europejskich aktywistów wewnątrz ugrupowania, nie wspomniał jednak opcji organizacji drugiego referendum ws. brexitu.
Pierwsza minister Szkocji i liderka Szkockiej Partii Narodowej Nicola Sturgeon określiła wynik wtorkowego głosowania za "całkowicie przewidywalny", dodając, że May "powinna zwiesić głowę z uczuciem wstydu".
"Wykluczenie brexitu bez umowy i przedłużenie (procedury wyjścia z UE) z artykułu 50. zatrzymałoby tykający zegar i pozwoliło na organizację kolejnego referendum ws. członkostwa w UE. Będziemy wspierali taki plebiscyt, jeśli na karcie do głosowania znalazłaby się opcja pozostania we Wspólnocie" - powiedziała.
Sturgeon dodała także, że "szkockie potrzeby i głosy były ignorowane przez brytyjski parlament w trakcie całego procesu brexitu", krytykując rząd za to, że "głos grupki posłów (północnoirlandzkiej - PAP) Demokratycznej Partii Unionistów miał dla deputowanych większe znaczenie niż opinia całego naszego narodowego parlamentu".
Z kolei lider pro-europejskich Liberalnych Demokratów Vince Cable ocenił, że "władza premier jest w ruinie, podobnie jak brexit jako projekt (polityczny)".
On także wezwał do poparcia drugiego referendum ws. wyjścia z Unii Europejskiej, podkreślając, że "wygląda na to, iż opinia publiczna stanowczo popiera pozostanie we Wspólnocie nad przyjęcie tego porozumienia, które nie ma żadnych przyjaciół".
Krytycznie wypowiedzieli się także przedstawiciele biznesu i organizacji branżowych.
Carolyn Fairbarn z Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu (CBI) powiedziała, że "konieczne jest nowe podejście" i "nadeszła pora, aby zatrzymać ten cyrk".
"Należy przedłużyć artykuł 50 z jasnym planem dalszego postępowania: Partia Konserwatywna musi odrzucić swoje czerwone linie, a Partia Pracy musi usiąść do stołu z prawdziwym zobowiązaniem do znalezienia rozwiązań" - oceniła.
W podobnym tonie wypowiedział się dyrektor generalny Brytyjskiej Izby Handlu Adam Marshall, który podkreślił, że jest "absolutnie oczywiste, że ani rząd, ani wiele firm nie jest przygotowanych na nieuporządkowane wyjście z Unii Europejskiej".
"Firmy były raz po razie konfrontowane z rozczarowującymi działaniami Westminsteru (brytyjskiego parlamentu), ale dopuszczenie bałaganiarskiego wyjścia w dniu 29 marca wzniosłoby polityczne zaniedbanie na nowe rekordowe poziomy" - dodał.
W środę posłowie otrzymają szansę, by wypowiedzieć się, czy Wielka Brytania powinna zdecydować się na wyjście z UE bez umowy. W razie porażki również tego wniosku, kolejnego dnia, tzn. w czwartek, otrzymaliby szansę na przegłosowanie nowej instrukcji dla rządu, aby przedłużyć proces opisany w artykule 50. traktatu UE i w efekcie opóźnić brexit.
Jeśli parlament nie poprze proponowanego przez rząd porozumienia lub opóźnienia brexitu, Wielka Brytania automatycznie opuści Wspólnotę bez umowy o północy z 29 na 30 marca.
>>> Czytaj też: Ponowna porażka May. Izba Gmin odrzuciła projekt umowy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE