We wtorek odbędą się wybory szefa frakcji socjaldemokratów w Bundestagu. Zarządziła je sama Nahles, rzucając tym samym wyzwanie wewnątrzpartyjnym krytykom, którzy obwiniają ją za katastrofalny wynik ugrupowania w niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego i za przegraną SPD w wyborach landowych w Bremie. Według wcześniejszych planów wybór przewodniczącego frakcji miał się odbyć we wrześniu.

Jak ustalił "Bild", najpoczytniejszy niemiecki dziennik, jeśli Nahles przegra zaplanowane na wtorek głosowanie, zrezygnuje również ze stanowiska przewodniczącej partii. Według posłów z jej najbliższego otoczenia wychodzi ona z założenia, że samo szefostwo partii nie daje realnej władzy i możliwości wpływania na politykę.

Na razie nikt nie podjął wyzwania rzuconego przez Nahles, choć wiadomo, że swoje szanse dyskretnie sondują m.in. były przewodniczący PE i SPD Martin Schulz, wicekanclerz i minister finansów Olaf Scholz, minister pracy i spraw socjalnych Hubertus Heil i sekretarz generalny partii Lars Klingbeil. Rywale nie chcą się na razie ujawniać, żeby nie dawać Nahles szansy na skonsolidowanie stronników.

Jak zauważa w piątek konserwatywny dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", nawet jeśli nikt się nie zgłosi, ale obecna szefowa w głosowaniu uzyska słaby wynik, to prawdopodobnie również zrezygnuje z obu kierowniczych stanowisk. Próbne głosowania przeprowadzone w trzech stronnictwach, na które dzielą się posłowie SPD (konserwatywne Seeheimer Kreis, reformatorskie Netzwerk Berlin i skrajnie lewicowe Parlamentarische Linke) pokazały, że Nahles nie ma większości.

Reklama

Ewentualna zmiana na stanowisku szefa SPD miałaby trudne do przewidzenia konsekwencje dla współtworzonego przez tę partię rządu federalnego. Gdyby na czele socjaldemokratów stanął przeciwnik wielkiej koalicji, mogłoby to wręcz oznaczać upadek gabinetu Angeli Merkel.

Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)