W czwartek tymczasowa prezydent Boliwii oskarżyła Moralesa, który skorzystał z azylu w Meksyku, o próbę dokonania zamachu stanu, którym miało być "sfałszowanie wyborów prezydenckich z 20 października". Anez zaznaczyła, że 59-letni Morales "nie pierwszy już raz ukradł nam wybory", m.in. nie respektując referendum z 2016 roku, w którym wyborcy nie zgodzili się na objęcie przez niego urzędu prezydenta po raz czwarty z kolei.

52-letnia polityk, która we wtorek przejęła ster rządów, oświadczyła także, że Morales "nie kwalifikuje się na kandydata w najbliższych wyborach prezydenckich", a jego ubieganie się o czwartą kadencję "należy z góry wykluczyć".

Pełniąca obowiązki prezydenta kraju zarzuciła też w czwartek swym przeciwnikom politycznym "nawoływanie do przemocy". "Prowokują ludzi do użycia siły", jednocześnie "prezentując się jako jej rzekome ofiary" - oświadczyła w wystąpieniu telewizyjnym.

Pani Anez, która objęła we wtorek najwyższy urząd w państwie ad interim, dąży do jak najszybszej legitymizacji swej władzy w Boliwii. Przejęła ją na fali popieranych przez policję i wojsko demonstracji przeciwko Moralesowi w paru największych miastach, po jego ucieczce do Meksyku, gdzie zarówno jemu, jak i wiceprezydentowi Alvaro Garcii wraz grupą 30 przedstawicieli boliwijskiego establishmentu zaoferowano azyl.

Reklama

Komentatorzy twierdzą, że Morales, pierwszy prezydent Boliwii wywodzący się z rdzennej, indiańskiej ludności kraju, podał się do dymisji nie tylko z powodu demonstracji i nacisków jego przeciwników, lecz również w obawie przed rozkręceniem w Boliwii - kraju o długiej tradycji rządów wojskowych - trudnej do opanowania przemocy.

W czwartek wieczorem Morales zaapelował do Narodów Zjednoczonych i - jeśli to możliwe - do papieża Franciszka o mediację w uregulowaniu konfliktu politycznego w swym kraju.

Tymczasowy gabinet Anez na razie składa się z dwunastu ministrów. Zostali nimi m.in. senatorowie z jej partii Jedność Demokratyczna, opozycyjnej wobec Ruchu na rzecz Socjalizmu (MAS) Moralesa, który ma wciąż większość w boliwijskim parlamencie.

Morales opuścił Boliwię w ubiegły poniedziałek, podając się do dymisji po tym jak Organizacja Państw Amerykańskich (OPA) wskazała na poważne naruszenia demokratycznych zasad w wyborach. Już nazajutrz Waszyngton uznał Jeanine Anez za szefową państwa ad interim, a następnie 15 z 34 krajów będących aktywnymi członkami Organizacji Państw Amerykańskich wystąpiło z apelem o "jak najszybsze przeprowadzenie w Boliwii ponownych wyborów prezydenckich".

Jednocześnie większość w OPA nie zgodziła się na zakwalifikowanie objęcia tymczasowej prezydentury przez panią Anez jako "zamachu stanu". Deklarację tę poparły, wraz z USA, Argentyna, Brazylia, Chile, Ekwador, Kolumbia, Kostaryka, Gwatemala, Gujana, Honduras, Panama, Paragwaj, Peru i Wenezuela reprezentowana przez opozycyjnego przywódcę Juana Guaido.

Jednym z krajów, które zdecydowanie stanęły po stronie "prezydenta-Indianina" jest Meksyk. Również m.in. w Argentynie, skręcającej obecnie ku dawnym peronistowskim tradycjom politycznym, większość w Senacie i Kongresie potępiła "zamach stanu w Boliwii", jak nazwała najnowsze wydarzenia w tym kraju.

Opiniotwórczy madrycki dziennik "El Pais", który prowadzi specjalną kolumnę poświęconą Ameryce Łacińskiej, zwraca uwagę, że boliwijskie partie opozycyjne, które nie mają większości w parlamencie, nie mogły dokonać formalnej zmiany na stanowisku prezydenta kraju na drodze parlamentarnej. Nie dysponują bowiem większością głosów w Senacie, izbie powołanej do podjęcia uchwały o zmianie prezydenta.

Na wtorkowej sesji senatu, na której nie było wymaganego kworum, doszło do samozwańczego mianowania się przez Anez, dotychczasową wiceprzewodniczącą Senatu, tymczasową prezydent Boliwii - pisze "El Pais" i wskazuje, że "główne boliwijskie media i wszyscy politycy opozycyjni zaaprobowali takie rozwiązanie".(PAP)

ik/