Amerykańscy milenialsi są dużo mniej religijni niż ich rodzice. Boże Narodzenie to dla nich przede wszystkim święto dobroczynności, a nie duchowe przeżycie. Od drogich prezentów wolą wpłaty na konta szpitali lub udział w charytatywnym biegu.
Trudno sobie wyobrazić Amerykę w okresie przedświątecznym bez rytualnej Wojny Przeciwko Bożemu Narodzeniu. Powracający każdej zimy spór między obrońcami religijnego charakteru świąt a zwolennikami sekularyzmu i poszanowania duchowego pluralizmu USA nie dotyczy tylko obecności w przestrzeni publicznej figurek Chrystusa, szopek bożonarodzeniowych czy wieńców adwentowych. Batalia toczy się nawet o samą formę składania życzeń: rzecznicy chrześcijańskiej natury świąt dopuszczają wyłącznie tradycyjny zwrot „Merry Christmas” („Wesołych Świąt Bożego Narodzenia”), podczas gdy druga strona woli używać neutralnego określenia „Happy Holidays” („Wesołych Świąt”) bądź szczególnie znienawidzonego przez obóz religijny sformułowania „Season’s Greetings” („Życzenia okolicznościowe”), które nawet nie zdradza, że chodzi o święta.
Strażnicy tradycji wysuwają argument, że Ameryka jest krajem zbudowanym na wartościach i zwyczajach chrześcijańskich, a większość jej mieszkańców to ludzie wierzący i praktykujący. Odzieranie świąt z ich religijnego wymiaru dowodzi więc jedynie tego, jak daleko apologeci politycznej poprawności sprzeniewierzyli się wizji ojców założycieli nakreślonej przed dwoma wiekami. Najbardziej zagorzali tradycjonaliści w swoich przeciwnikach upatrują bezbożnych komunistów, sodomitów, wasali Pekinu lub Moskwy – by wymienić tylko kilka popularnych epitetów.
Najnowszy raport na temat religijności Amerykanów, opublikowany w październiku przez ośrodek sondażowy Pew Research Center, nie przyniósł im jednak dobrych wiadomości. Choć większość mieszkańców USA uważa się wciąż za chrześcijan, w ostatniej dekadzie widać bardzo wyraźny spadek wiernych oraz aktywnego uczestnictwa w życiu Kościoła – z 77 proc. do 65 proc. Najmniej religijni i praktykujący są ludzie młodzi. Tylko połowa milenialsów, czyli dzisiejszych 20- i 30-latków, uznaje się za osoby wierzące. W porównaniu z 2009 r. oznacza to spadek o 16 proc. Co czwarty amerykański milenials deklaruje się jako ateista bądź agnostyk albo określa swoją religijność jako „nothing in particular”, czyli „nic, o czym warto by mówić”. I właśnie tych obojętnych w minionej dekadzie przybyło najwięcej.
Reklama
Badania stosunku młodych pokoleń do Bożego Narodzenia ujawniają również, że celebrowanie narodzin Chrystusa nie jest dla tej grupy istotą świąt. Dla wielu z nich nie liczy się to wcale. Co trzeci Amerykanin urodzony w latach 80. lub 90. nie wierzy nawet w autentyczność historii o stajence w Betlejem, uważając ją raczej za pożyteczny mit skonstruowany na potrzeby Kościoła. Dla obrońców religijnego charakteru świąt, którzy jak co roku o tej porze tropią zsekularyzowane obyczaje, jest to nie tylko dowód skuteczności szalejącej politycznej poprawności, lecz wręcz oznaka końca Bożego Narodzenia, jakie znamy.

Święta szlakiem winiarni

Rzecz jednak w tym, że w Stanach Zjednoczonych „Christmas” już bardzo dawno temu stało się także fenomenem kulturowym z własnymi symbolami, obyczajowością, a nawet literaturą. Jest on tak nierozerwalnie związany z amerykańską tożsamością, jak hamburger czy mecz futbolowy. Fakt, że wśród milenialsów jest coraz mniej osób wierzących, nie oznacza wcale, że z Bożego Narodzenia rezygnują. Po prostu chętniej i z większym zaangażowaniem celebrują jego aspekty kulturowe.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP