Co dziesiąty dorsz i co dwudziesty śledź żyjące w Bałtyku mają w przewodzie pokarmowym maleńkie kawałki plastiku; naukowcy obawiają się, że substancje chemiczne z plastiku dostają się do jedzonego przez ludzi mięsa ryb.

Jak podaje "Gazeta Wyborcza", oceanografka dr hab. Barbara Urban-Malinga, prof. Morskiego Instytutu Rybackiego - Państwowego Instytutu Badawczego (MIR-PIB), uczestniczy w projekcie "Bonus micropoll" prowadzonym przez naukowców z: Niemiec, ze Szwecji, z Litwy, Estonii i Polski. Gazeta wskazuje, że celem trzyletniego, wartego 2,6 mln euro programu, jest ocena skali zanieczyszczenia Bałtyku mikroplastikiem oraz jego wpływu na organizmy morskie.

"GW" informuje, że choć badania zakończą się pod koniec przyszłego roku, naukowcy z MIR-PIB opublikowali już pierwsze wnioski. "Są mocno niepokojące - w przewodzie pokarmowym co dziesiątego dorsza i co dwudziestego śledzia (zbadano ok. 200 ryb) znaleziono mikroplastikowe elementy, m.in., m.in. folie i włókna. W innych krajach wyniki są jeszcze gorsze - Szwedzi natknęli się na cząstki sztucznych tworzyw aż u jednej czwartej badanych śledzi" - pisze gazeta.

Urban-Malinga tonuje przekaz: "Zanieczyszczenia niekoniecznie towarzyszą rybom przez całe życie. Prędzej czy później drobne cząstki plastiku je opuszczą i trafią z powrotem do środowiska".

"Czy spożywanie takiej ryby może nam zaszkodzić? - pyta "GW". "I tak i nie" - odpowiada badaczka. I porównuje: "Przecież niemal codziennie konsumujemy żywność, która była wcześniej pakowana w plastik, lub pijemy wodę z plastikowej butelki".

Reklama

Z drugiej strony - jak czytamy - według Urban-Malingi, mikroplastik w organizmie ryby "może być niczym koń trojański". "Cząsteczki są wzbogacone przeróżnymi substancjami chemicznymi, np. barwnikami, ftalanami, które z dużym prawdopodobieństwem przenikają do tkanki mięśniowej" - podkreśla badaczka, cytowana przez "GW".

>>> Czytaj też: Etyczna konsumpcja traci zwolenników. Czy ruch świadomych zakupów ma przyszłość?