"Próba ratowania Żydów przed zagładą w Polsce i gdzie indziej, to były nieporównywalne sprawy. Francu,z ratując Żyda, właściwie nic nie ryzykował. W krajach zachodnich nie było bowiem specjalnego ustawodawstwa, które zabraniałoby pod groźbą surowych kar pomocy Żydom. Owszem, istniały pojedyncze rozporządzenia na poziomie lokalnym, ale nie było specjalnego ustawodawstwa. Ani w Danii, ani we Włoszech, ani w Belgii" - przypomina pracujący w Niemczech historyk, autor książki "Kto dopomoże Żydowi...", w której m.in. analizuje niemieckie prawo okupacyjne.

Jak podkreśla, specjalne ustawodawstwo Niemcy wprowadzili wyłącznie w okupowanej Polsce. Polski chłop, decydując się na pomoc prześladowanemu Żydowi, ryzykował nie tylko swoje życie, ale też życie własnej rodziny i sąsiadów. Już sama wiedza o tym, że ktoś udziela schronienia, i niezameldowanie tego Niemcom była karana "policyjnymi środkami bezpieczeństwa", co w praktyce okupacyjnej oznaczało albo rozstrzelanie na miejscu, albo w najlepszym przypadku wysłanie do obozu koncentracyjnego, co de facto oznaczało to samo - konstatuje Musiał, który zajmuje się m.in. historią bolszewizmu i Holokaustu.

Reklama

"Czegoś takiego Niemcy nie wprowadzili w żadnym innym okupowanym kraju Europy. Dlaczego? Była to reakcja na postawę polskiego społeczeństwa. Tylko w Polsce były takie instytucje jak Żegota. Stopień kolaboracji w innych krajach był dużo większy. Kto we Francji wyłapywał Żydów? Francuska policja. W Belgii - łowcy głów. W Polsce też takie osobniki były. Ale z punktu widzenia Niemców było ich tak mało, że istniała konieczność wprowadzenia ustawodawstwa karzącego śmiercią za wszelki objaw pomocy. Za podanie kromki chleba, szklanki wody była kara śmierci. Wprowadzono to w 1941 roku. A w 1942 r. sama wiedza o tym, że ktoś pomaga, i niepoinformowanie o tym była karana śmiercią. Przepisy te były stosowane z całą konsekwencją i brutalnością" - mówi naukowiec i podkreśla, że nie były to regulacje prewencyjne, lecz mające złamać życzliwą postawę Polaków wobec Żydów. Mimo to i tak znalazły się osoby, które zdecydowały się udzielać pomocy.

"Potwierdzają to badania źródłowe. Do końca 1942 roku polscy Żydzi w gettach przeważnie postrzegali większość Polaków jako życzliwych i współczujących. Jak widać, Niemcy doszli do tego samego wniosku. Dlatego wprowadzili to ustawodawstwo. Dopiero w 1943 r. Żydzi zauważyli, że Polacy niechętnie im pomagają. Przeciętny Żyd nie zdawał sobie sprawy z istnienia drakońskich przepisów lub mało go one obchodziły. W końcu jego los był jednak dużo cięższy - dla niego to była kwestia przeżycia" - tłumaczy Bogdan Musiał i zaznacza jednak, że tylko przez masowy terror Niemcom udało się wzbudzić w Polakach lęk przed udzielaniem pomocy.

"Niemcy wzięli Polaków na zakładników swojej zbrodniczej polityki. Ci, którzy przeżyli Holokaust, nie zastanawiali się nad tym po 1945 roku. Tej wiedzy nigdzie nie ma - ani w Izraelu, ani w USA, ani w Niemczech. Utrwalił się tam obraz Polaka, który niechętnie pomaga. Tymczasem Niemcy, którzy tworzyli i nadzorowali wykonywanie okupacyjnych przepisów, robili po wojnie kariery. Nie znam żadnego przypadku, aby niemiecki prokurator czy sędzia, czy policjant został za to skazany, nawet zaocznie" - uzmysławia historyk.

Jego zdaniem samo wprowadzenie drakońskich kar za pomoc Żydom zaprzecza kłamliwej tezie o sile i powszechności polskiego antysemityzmu.

"Ten terror nie był abstrakcyjny, tylko rzeczywisty. I działał. I nie jest to zaskakujące: niech każdy sam sobie zada pytanie, czy pomagałby w takiej sytuacji, kiedy konsekwencją za ukrycie dziecka żydowskiego groziłaby śmierć jemu i jego własnym dzieciom? Czy istnieje moralne prawo nakazujące ryzykować życie własnych dzieci? Mimo to znaleźli się ludzie, którzy się na to zdecydowali. I jest to fenomen" - uważa Musiał.

Dlatego - jak podkreśla - kryteria dotyczące nadawania tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie są niesprawiedliwe. "Bo Duńczyk nie ryzykował faktycznie nic, a polski chłop - wszystko. Poświęcenie, ryzyko i bohaterstwo były nieporównywalne. Pomoc Polaka była stokroć większa niż pomoc kogoś innego" - konkluduje profesor.

Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)