Stanisław Car miał całkiem sporo zalet. Był człowiekiem bardzo dzielnym, czym wykazał się podczas wojny polsko-bolszewickiej, gdy służył w 10 dywizji gen. Lucjana Żeligowskiego i walczył z nią m.in. pod Radzyminem, Ciechanowem i Zamościem. Był też z pewnością dobrym prawnikiem – studiował w Warszawie i Odessie, a praktykę zdobył jeszcze podczas wojny. Nieźle radził sobie także z teorią prawa. To on założył i prowadził cenione pismo prawnicze „Palestra”.
Problem w tym, że był nade wszystko utalentowanym karierowiczem. Wyczuł, że w najbliższych latach piąć się najłatwiej będzie u boku Józefa Piłsudskiego – polityka jeszcze dość niepopularnego w mocno wtedy endeckiej Warszawie, ale wyraźnie wyrastającego na legendę. Car się pod tę legendę podłączył i w 1918 r. został szefem Kancelarii Naczelnika Państwa. Jego gest został doceniony. Stał się potem jedną z najważniejszych postaci rządów sanacyjnych, a niezliczone przypadki naginania prawa dla korzyści władzy zyskały wkrótce określenie „caryzacji prawa”, on zaś sam nazywany był przez ulicę „Jego Interpretatorskoje Wieliczestwo” (Jego Interpretatorska Wysokość).
Osiągnięciem jego życia była Konstytucja kwietniowa, która zmieniła Polskę w kraj rządów autorytarnych.

Sądy i media

Reklama
Kiedy uchwalano konstytucję, Józef Piłsudski niewiele już z tego rozumiał. Tak naprawdę już od kilku lat był w fatalnej formie, przy czym fizycznie trzymał się lepiej niż umysłowo. Attaché wojskowy w Moskwie Jan Kowalewski wspominał, że już cztery lata wcześniej Marszałek był schorowany i zupełnie nie nadążał za rozwojem wypadków – tak w kwestiach wojskowych, jak i politycznych. Z tego w każdym razie, że Komendant starzeje się intensywnie, zdawano sobie sprawę co najmniej od 1928 r. Nie dało się tego ukryć: mówił do siebie, rozmawiając, uderzał pięścią w stół, miewał napady niekontrolowanej furii.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP