Lewicowcy krzyczą, że kryzys sprowadzi lewicową rewolucję; państwowcy twierdzą, że umocni państwo; prawica głosi rychły renesans narodu; wieszcze Doliny Krzemowej utrzymują, że zaraz świat na dobre przeniesie się w chmurę. Teraz nadeszła moja kolej; ja też chcę to i owo ugrać na tym kryzysie. Moja skromna teza brzmi: pandemia przyniesie odrodzenie nauk humanistycznych. Brzmi nieprzekonująco? Może jednak uda mi się państwa przeciągnąć na moją stronę.
W czasach, gdy z kranu leci ciepła woda, rośnie PKB, a polityka jest niszowym show dla hobbystów, państwo po prostu trwa. Nikt się nie zastanawia, z jakiego powodu istnieje i jakim celom służy. Ot, rzecz zastana. We fragmentarycznych zrywach ludzie niekiedy domagają się odeń jakichś konkretnych rzeczy – zmniejszenia lub zwiększenia podatków, uproszczenia prawa, oczyszczenia sądów z komunistów (Polska) lub białych mężczyzn (USA). Grupy społeczne żądają większej widzialności i szacunku, mniej zarabiający nań złorzeczą, a bogacze nie mówią nic (chyba że wypiją zbyt dużo szampana na bankiecie u ministra).