Brytyjski minister zdrowia Matt Hancock oraz minister spraw wewnętrznych Priti Patel przekonywali, że podzielają oburzenie po śmierci Floyda, wzywali jednak ludzi, by nie zapominali, że koronawirus pozostaje zagrożeniem, i by w imię wspólnego bezpieczeństwa powstrzymali się od protestów.

Nie zważając na te apele, tysiące osób zebrały się w sobotę na Parliament Square, gdzie często organizowane są rozmaite protesty, aby wyrazić swój sprzeciw wobec brutalności amerykańskiej policji i nierównościom rasowym. Wielu uczestników demonstracji miało transparenty z hasłami "Black Lives Matter", "Rasizm to pandemia" bądź z ostatnimi słowami Floyda przed śmiercią: "Nie mogę oddychać".

Zgodnie z rządowymi rozporządzeniami wprowadzonymi w celu powstrzymywania epidemii koronawirusa, w Anglii możliwe są obecnie zgromadzenia z udziałem do sześciu osób, pod warunkiem, że zachowują one odstęp dwóch metrów od siebie nawzajem. Policja podkreślała, że sobotni protest w Londynie jest nie tylko niezgodny z prawem, ale też naraża ludzi na zakażenie. Wielu z uczestników protestu miało zasłonięte twarze, co może ograniczać rozprzestrzenianie się wirusa, jednak zachowywanie bezpiecznego dystansu nie było możliwe.

To kolejny z serii protestów w Londynie po śmierci Floyda - w piątek podobny odbył się na Trafalgar Square, zaś na niedzielę zaplanowany jest kolejny, przed ambasadą amerykańską. Demonstracje odbyły się w sobotę także w innych brytyjskich miastach - m.in. w Manchesterze, Glasgow, Edynburgu i Cardiff. Demonstracje w Wielkiej Brytanii mają spokojny przebieg - w odróżnieniu od tych w USA, które szczególnie w pierwszych dniach po śmierci Floyda przeradzały się w gwałtowne zamieszki. (PAP)

Reklama