Philip Gordon - dyrektor Wydziału Europy i Eurazji w Departamencie Stanu - będzie najwyższym rangą przedstawicielem władz amerykańskich odwiedzającym Białoruś odkąd Mińsk zażądał wyjazdu ambasadora USA. Stało się to w ubiegłym roku, gdy Waszyngton zagroził nowymi sankcjami wobec białoruskiej państwowej kompanii naftowej Biełnaftachim. Zachód od lat zarzuca prezydentowi Białorusi Alaksandrowi Łukaszence łamanie praw człowieka. Mińsk, jak pisze Reuters, złagodził kurs w ostatnich dwóch latach w celu ocieplenia stosunków z Unią Europejską, co wzbudziło niepokój tradycyjnego sojusznika - Rosji.

Podczas gdy Unia ostrożnie chwali Mińsk za postępy, USA tego nie robią; utrzymują w mocy sankcje, wciąż wakuje też stanowisko ambasadora w Mińsku. Philip Gordon, który w środę przebywał na Litwie, powiedział, że w tych kwestiach jego wizyta w Mińsku niczego nie zmieni. Powiedział, że Mińsk uczynił kilka pozytywnych kroków w kwestii więźniów politycznych, organizacji pozarządowych i społeczeństwa obywatelskiego. Tym też objaśnił swą wizytę w Mińsku.

"Być może są (władze Białorusi) gotowe iść w tym kierunku, lecz muszą zrobić więcej, by sankcje zostały zniesione" - powiedział amerykański dyplomata. Powiedział, że Waszyngton jest gotów wysłać do Mińska ambasadora, lecz, jak się wyraził, "piłeczka jest po stronie Mińska", a "sankcje były wprowadzone w związku z kwestiami praw człowieka i demokracji, a nie wielkością naszej ambasady".



Reklama