W piątek WIG20 z ponad 4-procentowym wzrostem zostawił w tyle światową konkurencję. Na poziom najwyższy od października 2008 r. wdarł się dzięki dobrym danym makroekonomicznym ze strefy euro. Pomogło też zalecenie J.P. Morgan, który podniósł rekomendację dla polskich, czeskich oraz węgierskich akcji do przeważaj.
Po zamknięciu sesji padały różne stwierdzenia ekspertów: „wygląda na to, że część pieniędzy przenosi się do nas z rynków z azjatyckich”, „w trakcie tego ruchu rynek jest w stanie dojść do 2300–2400 punktów”, „...wydaje się, że jest to ostatni ruch wzrostowy przed silniejszą korektą”.
Co zakończy tę euforię? Może Chiny, gdzie regulator wysłał do banków informację zapowiadającą zacieśnienie polityki kredytowej, rozczarowanie danymi makro lub przyszłe wyniki firm, które nie będą uzasadnieniem dla tak wysokich wycen akcji. Ekonomiści wciąż wysyłają sprzeczne sygnały, wieszcząc koniec kryzysu albo ostrzegając, że najgorsze dopiero nadchodzi. Rynki akcji żyją w rytm kolejnych danych i domysłów, jak zostaną zinterpretowane.
W tych domysłach giną głosy ludzi jeszcze niedawno uważanych za autorytety. Kilka dni temu Warren Buffett, legendarny amerykański inwestor, ostrzegł, że rosnący deficyt budżetu USA, zmuszający do powiększania długu publicznego, grozi osłabieniem siły nabywczej dolara i przekształceniem Ameryki w „republikę bananową”. Od tego momentu S&P500 przebił się ponad barierę 1000 pkt i cały czas zyskuje.
Reklama