Tym razem głupota wyprzedziła szczyt. W piątek wieczorem dwa tygodnie temu administracja Obamy próbowała (bez powodzenia) po cichu przemycić decyzję o zablokowaniu importu chińskich opon. Zaś pod koniec zeszłego tygodnia, gdy pittsburski szczyt trwał w najlepsze, Komisja Europejska zdecydowała się nałożyć antydumpingowe cła na stalowe rury z Państwa Środka. Większość blokad nałożonych na import jest nieusprawiedliwiona, ale te szczególnie.
Pomimo twierdzenia Baracka Obamy, że on jedynie dotrzymuje litery porozumień handlowych, wspomniane cła, wprowadzone na mocy wcześniej nieużywanego paragrafu 421 amerykańskiego prawa handlowego, nie wymagają od Waszyngtonu udowodnienia, że dane towary są subsydiowane lub mają zaniżoną cenę. Wystarczy udowodnić, że ich import rośnie szybko. Także decyzja UE stanowiła precedens: chroniła firmy już przed zagrożeniem, że dotknie je konkurencja ze strony tańszych rywali. Nie musiały one tego nawet udowadniać.

Protekcjonizm w natarciu

Protekcjonizm więc rośnie, często przybierając nowe i innowacyjne formy. Niewiele też wskazuje, aby spotkanie G20 uczyniło dużo, by proces ten powstrzymać (jego uczestnicy powtórzyli także rytualne zaklęcie, by zakończyć rundę rozmów handlowych Doha, ale ma ono obecnie równą wagę, jak powiedzenie miłego dnia). Jednak pogrążanie się w desperacji byłoby – w najlepszym wypadku – przedwczesne. Protekcjonistyczne lobby, które siały spustoszenie w czasie poprzednich recesji, są tym razem słabsze i bardziej podzielone. Jeżeli świeże ożywienie gospodarcze dalej będzie się umacniać, istnieje spora szansa, że obecna fala protekcjonizmu cofnie się, nie wywołując zbyt wielu szkód.
Reklama
Przede wszystkim warto podkreślić, że dziś trudniej ocenić, jaką ochronę w istocie wprowadzono. W przeciwieństwie do lat 30. XX wieku, kiedy na porządku dziennym było podnoszenie na stałe ceł importowych, dzisiejszy protekcjonizm przybiera bardziej mgławicowe formy – antydumpingowych i innych rozwiązań nadzwyczajnych, w rodzaju tych, które wprowadziły Waszyngton i Bruksela: programów ratunkowych dla rodzimych firm motoryzacyjnych i finansowych; ograniczenia licencji importowych; szeptanych do uszu prezesów firm cichych i złowrogich słów na temat głupoty, jaką jest cięcie zatrudnienia najpierw w kraju, a dopiero potem za granicą.

Efekt niepoliczalny

Jak szacuje Simon Evenett, naukowiec, który koordynuje nieoceniony projekt Global Trade Alert – około 80 proc. rodzajów ceł zostało w ten czy innych sposób dotknięte tymi posunięciami. Przyznaje jednak, że absolutnie nie jest jasne, na ile ucierpiał handel wskutek każdej z tych kategorii ceł. Ponieważ liczba działań antydumpingowych jest wciąż znacznie poniżej historycznych rekordów, wydaje się mało prawdopodobne, by nałożone dotąd ograniczenia miały duży wpływ na globalny handel. Jak na razie branże, które dostały ochronę antydumpingową i inną, to przede wszystkim producenci dób o niskiej wartości dodanej – tanich opon, rur stalowych, błyszczącego papieru. Dla firm, które kupują ten produkt, przerwanie ciągłości dostaw jest bez wątpienia kłopotliwe, ale tylko nieliczne odczują lawinowy wzrost kosztów.

Powrót do konkurencji

Branże, które w przeszłości przodowały w domaganiu się rozwiązań protekcjonistycznych – jak amerykański przemysł motoryzacyjny, który w latach 80. i 90. prowadził krucjatę przeciwko importowi z Japonii – są dziś znacznie mniej aktywne w lobbingu handlowym, choćby dlatego, że same pobudowały fabryki na całym świecie. Jeśli programy ratunkowe dla firm motoryzacyjnych nie przekształcą się w stałe subsydia, globalny przemysł samochodowy powinien być w stanie powrócić do normalnej konkurencji, gdy gospodarka będzie się dalej odradzać. Protekcjonistyczne konsekwencje granicznych podatków od emisji dwutlenku węgla, wprowadzanych w ramach walki z globalnym ociepleniem, to inna historia, ale w tej chwili stanowią one raczej potencjalne niż realne zagrożenie.
Najlepsza natomiast informacja zeszłego tygodnia miała niewiele wspólnego ze spotkaniem G20. Globalny handel zareagował na coraz silniejszy popyt; zanotowano największy jego miesięczny wzrost od pięciu lat. Niewiele osób pracujących w firmach zajmujących się handlem transgranicznym zwróci uwagę na puste deklaracje z Pittsburgha. To biznes i konsumenci, a nie biurokraci, na powrót ożywią handel. W tej kwestii są powody do optymizmu, ale G20 do nich nie należy.