To co w piątek obserwowaliśmy na światowych rynkach nie wystarczy nazwać hurraoptymizmem.. Wzrosty objęły wszystko i to na skalę historyczną, a wręcz histeryczną. Nasz rynek od początku zachowywał się dobrze i notował solidne plusy. To oczywiście reakcja na jeszcze czwartkowe wzrosty w Stanach. Ale końcowy wzrost o 5,3 procent na WIG20 przy obrocie 2 miliardów przekroczył wszelkie oczekiwania.
Dla porównania wzrosty naszego parkietu to zaledwie ułamek tego co notowała giełda rosyjska. Tam po dwóch dniach przerwy w notowaniach indeksy wystrzeliły o… 22 procent. Taki wyskok nie był jednak odosobniony. Londyński indeks FTSE100 wzrósł o ponad 8 procent i był największym wzrostem w całkowitej historii tego indeksu, czyli od 21 lat. Jak widać rekordowa panika z początku tygodnia przemieniła się w wyścigi po akcje.
Co wygenerowało taką sytuację? Złożenie dwóch czynników. Po pierwsze rynki po ostatnich dynamicznych spadkach zasługiwały na korektę. Uwzględniając silną przecenę odbicie też musiało być silne. Zawsze znajdą się chętni do łapania dołków i jeżeli tylko ich liczba jest wystarczająco duża rynek przestaje spadać. Dużo ważniejszym czynnikiem było jednak ogłoszenie projektu planu pomocy dla rynków ogłoszonego przez amerykański FED. Poza dorzuceniem gigantycznej ilości dostępnej gotówki dla rynków (ponad 260 miliardów dolarów), która okazała się czterokrotnie większa niż kiedykolwiek wcześniej graczom bardzo spodobał się pomysł utworzenia funduszu, który będzie przejmował „złe” aktywa od upadających instytucji finansowych. Co prawda jeszcze nie wiadomo jak taki fundusz ma działać, ale koszty wstępnie szacuje się na 700 miliardów dolarów , choć z pewnością później okażą się większe. Bo czy przy takiej kwocie „inwestycji” następne 100 czy 200 miliardów ma znaczenie? Oczywiście, że nie, więc inwestorzy wyczuli, że istnieje spora szansa zakupu tanich akcji i rzucili się na nie.
A-Z Finanse