Dziesięć lat po uchwaleniu przez Zgromadzenie Narodowe ustawy ograniczającej tygodniowy czas pracy do 35 godzin rząd próbuje wycofać się z pomysłu, który miał być złotym środkiem na walkę z bezrobociem. Rewolucyjny projekt socjalistów nie przyniósł spodziewanych efektów. Prezydent Nicolas Sarkozy uznał go nawet za „historyczny błąd”.
Zaraz po uchwaleniu 15 grudnia 1999 r. nowej ustawy premier Lionel Jospin zapowiedział utworzenie w ciągu trzech lat 700 tys. miejsc pracy. Logika rządu była prosta: przedsiębiorcy, którym nakazano ograniczenie z 39 do 35 godzin czasu pracy załogi, aby utrzymać produkcję, będą zmuszeni do zatrudnienia kolejnych. W latach 1999 – 2002 bezrobocie rzeczywiście zaczęło spadać. O ile w chwili uchwalenia ustawy Aubry (od nazwiska ówczesnej minister spraw socjalnych) co dziesiąty Francuz był bez pracy, to w 2008 r., u progu kryzysu, bezrobocie spadło do 7,8 proc.

Historyczny błąd

W przytłaczającym stopniu był to jednak wynik szybkiego wzrostu gospodarczego kraju, a nie skrócenia czasu pracy – mówi nam Michel Didier, ekspert instytytu Coe-Rexecode w Paryżu. – Gdy rozwój gospodarki się załamał, wróciliśmy do stanu z 1999 – podkreśla. Dziś wskaźnik bezrobocia rzeczywiście przekracza 10 proc. Sam Jospin przyznaje, że poprawa przed kryzysem tylko w 1/5 była wynikiem skrócenia czasu pracy. Były socjalistyczny premier przyznaje wręcz, że ustawa o 35 godzinach była „błędem ekonomicznym”. A jego rywal, Nicolas Sarkozy, używa jeszcze mocniejszych słów i mówi wręcz o „błędzie historycznym”.

Reklama



Jak wyliczyli ekonomiści, kraj zapłacił za niego wysoką cenę. Aby utrzymać wzrost gospodarczy, prawica, która doszła do władzy w 2002 r., zaczęła stopniowo luzować ograniczenia czasu pracy narzucone przedsiębiorcom. W 2003 r. liczbę dopuszczalnych ponadnormatywnych godzin zwiększono ze 130 do 180 rocznie, w 2004 r. tę poprzeczkę podniesiono do 220, a w rok później przyjęto zasadę umożliwiającą załodze rezygnowanie z części czasu wolnego w zamian za uposażenie. W 2007 r. Sarkozy zdobył Pałac Elizejski pod hasłem „przywrócenia Francuzów do pracy”. Z jego inicjatywy uposażenia za nadgodziny zwiększono o 25 proc., a przedsiębiorcy nie musieli już płacić od nich żadnych podatków i składek.

Paryż tonie w długach

– Po wprowadzeniu ustawy Aubry wydajność pracy we Francji z roku na rok spadła o 11 proc. Rząd musiał pomóc przedsiębiorstwom utrzymać się na międzynarodowym rynku. Ale rachunek dla budżetu był ogromny – mówi nam Nicolas Veron, główny ekonomista brukselskiego Instytutu Bruegla. I rzeczywiście koszt wszystkich zwolnień podatkowych, jakie rząd przyznał przedsiębiorcom, wynosi ok. 15 mld euro rocznie. To przyczyniło się do poważnego wzrostu zadłużenia kraju. O ile przed 10 laty wynosiło ono nieco ponad 50 proc. PKB, to dziś jest to prawie 80 proc.
Poza Niemcami, gdzie branżowe związki zawodowe też wywalczyły skrócenie tygodnia pracy, nigdzie w Europie wolny czas nie jest tak długi jak nad Sekwaną. O ile przeciętny Francuz pracował w zeszłym roku 1542 godziny, to Brytyjczyk już 1653, Amerykanin 1792, Polak 1950, a Koreańczyk 2316. W konsekwencji Francja nie jest w stanie utrzymać takiego tempa wzrostu gospodarczego jak przeciętnie cała Unia. W chwili uchwalania ustawy Aubry dochód narodowy przypadający na statystycznego Francuza wynosił 114 proc. średniej Unii w obecnych granicach, dziś jest to już tylko 107 proc.
ikona lupy />
Francuzi od 10 lat pracują tylko 35 godzin w tygodniu / DGP