Wczoraj Niemcy i Francuzi powstrzymali się od konkretnych deklaracji. Ale jeśli sytuacja w Atenach nie zmieni się szybko i znacząco – w co trudno uwierzyć – Unia (cała dwudziestkasiódemka) wspólnie wspomoże utracjusza. Nie byłoby to pierwsze takie działanie – od wybuchu kryzysu kraje UE wpakowały miliardy euro podatników w rozchwiane firmy, łamiąc reguły konkurencji. Wtedy chodziło o ratowanie poszczególnych graczy – banków, motoryzacji – dziś mowa o całym państwie. I to takim, które w kłopoty finansowe wpadło z własnej winy. Unia i EBC przez całe lata nie robiły nic, by ograniczyć bałagan i korupcję w Atenach. Teraz Europejczycy słono za to płacą. A przecież w kolejce czekają inni chorzy ludzie Europy. Jeśli Grecy dostaną wsparcie, to tym bardziej mogą na nie liczyć Hiszpanie czy Portugalczycy. Hulaj dusza! Piekła nie ma.
To wszystko daje Polsce jasny sygnał: spieszmy do strefy euro, tam nam zginąć nie dadzą. Coraz większej aktualności nabiera jednak pytanie: na jakich zasadach? Dlaczego Polska i inne kraje Europy Środkowej miałyby stawać na rzęsach, by wypełniać kryteria finansowe z Maastricht, których nie przestrzega prawie żaden kraj euro? Po ugaszeniu kryzysu greckiego EBC i władze polityczne Unii powinny przyznać, że Maastricht nie może być podstawą dla przyszłego rozszerzania strefy. Europo, zmień reguły, ich utrzymywanie w świetle ostatnich zdarzeń trąci śmiesznością.