Obserwator Finansowy: Po decyzji o pomocy dla Grecji i powołaniu europejskiego mechanizmu stabilizacyjnego przycichły liczne ostatnio głosy amerykańskich ekonomistów i publicystów, którzy już pakowali euro do trumny.

Janusz Lewandowski: Być może była w tym szczypta anglosaskiej złośliwości i oczekiwania na ostateczny dowód, że unia monetarna nie może się udać bez unii politycznej i bez centralnego zarządzania gospodarką, czego nie zastąpi Europejski Bank Centralny i słaby Pakt Stabilizacji i Rozwoju. W końcu Milton Friedman, guru amerykańskich wolnorynkowców, od samego początku prognozował, że pierwszy poważny kryzys musi taką konstrukcję zawalić.

>>> Raport: Pomoc dla strefy euro

Ja wierzę, że euro obroni zdobytą pozycję drugiej – obok dolara – waluty rezerwowej świata. Żałuję, że akcja ratowania Grecji została ostatecznie przeprowadzona dopiero ponad dwa miesiące po tym, jak Unia ogłosiła, że jest do niej gotowa. Ta zwłoka po pierwsze kosztuje europejskich podatników dobrych parę miliardów euro. Po drugie, umożliwiła niesłychaną spekulację rynkom finansowym. Po trzecie, to interesując się ostatnio problemami Portugalii, Hiszpanii i Irlandii, mam nadzieję, że faktycznie przeszliśmy od słów do czynów i że grecka choroba nie rozleje się na całą strefę euro.

Reklama

Ta grecka choroba coś już chyba zmieniła. „The Economist” napisał, że unię walutową czeka „integration or desintegration” – euroland może wybierać pomiędzy pogłębieniem gospodarczej integracji a rozpadem. Wybór padnie na integrację?

Musi. Komisja Europejska już wyciągnęła wnioski z greckiego kryzysu. Będzie teraz bardzo starannie analizowała sytuację gospodarczą w krajach członkowskich, podchodząc z dużą nieufnością do danych podawanych przez państwa. Eurostat ma u źródła weryfikować dane narodowe.

Komisja będzie również poddawała ocenie plany budżetowe państw członkowskich. Wiem, że to trudne do przyjęcia, zwłaszcza dla parlamentów narodowych, które postrzegają siebie jako suwerena w kwestiach podatkowo-budżetowych. Ale tylko taki wgląd i częstsze stosowanie kija niż marchewki – czyli w ostateczności nawet zawieszenie unijnych płatności – mogą dyscyplinować polityków. Ci z kolei, dyscyplinując własne budżety narodowe, będą mogli przed wyborcami obwiniać za cięcia Brukselę.

Komisja ma zresztą analizować i oceniać nie tylko wysokości deficytu budżetowego, ale też rozmaite zagrożenia, które zlekceważono w momencie budowania strefy euro – przede wszystkim tak zwane nierównowagi strukturalne, czyli różnice w konkurencyjności poszczególnych gospodarek.

Taki nadzór będzie dotyczył wszystkich państw Unii czy tylko strefy euro?

Mechanizm nadzoru – tak zwanego „surveillance” – będzie dotyczył wszystkich 27 krajów. Paradoks polega na tym, że do tej pory mieliśmy lepsze instrumenty pomocy dla krajów pozostających poza strefą euro niż dla tych, które w niej są. W ramach tak zwanej możliwości pożyczkowej, czyli balance of payments facility, Unia wraz z Międzynarodowym Funduszem Walutowym wsparła na przykład Łotwę i Węgry, podczas gdy rygory Traktatu lizbońskiego w artykule 125 ewidentnie zakazują tego, aby długi jednego kraju eurolandu mogły się stawać zobowiązaniami innych uczestników strefy euro. Dlatego, aby na trzy lata umożliwić izolowanie Grecji od skutków wyceny rynków finansowych, trzeba było kuchennymi drzwiami wprowadzić mechanizm dwustronnych pożyczek od innych krajów Unii, z udziałem Komisji Europejskiej jako swego rodzaju brokera. Bo do tego w gruncie rzeczy ta pomoc się sprowadza. A weekendowa decyzja liderów unijnych zwiększyła bezpieczeństwo wszystkich krajów strefy euro.

Może lepiej było szukać rozwiązań takich, jakie proponuje brukselski think-tank Breughel, który wraca do pomysłu emisji wspólnych europejskich obligacji?

Jako Komisja wdzięczni będziemy wszystkim think-tankom i podpowiadaczom, byle tylko nie proponowali rozwiązań, do wprowadzenia których niezbędna jest modyfikacja traktatów unijnych. Aby przeprowadzić taką zmianę, konieczna jest jednomyślność. Ale nie uzyskuje się jej natychmiast, bo część krajów słucha głosu obywateli, wyrażonego w referendum, a narody są obecnie sceptyczne wobec każdego kroku integracyjnego.

Już wystarczy, że Unia zajmowała się przez wiele lat samą sobą, czyli konstytucją, która potem zmieniła się w Traktat lizboński. To obywateli UE niespecjalnie interesowało, pochłaniało za to wiele energii instytucjonalnej. W efekcie Unia nie potrafiła szybko reagować na problemy gazowe, gruzińskie, wcześniej jugosłowiańskie, teraz kryzysowe. Boję się powtórzenia podobnej sytuacji, dlatego wolę szukać mechanizmów profilaktycznych w obrębie istniejącego już Traktatu lizbońskiego.

Pełna treść wywiadu: Na co nam rozlazła strefa euro?