Obserwator Finansowy: Szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso poprosił Pana o sporządzenie raportu na temat postępów wprowadzania w Unii wspólnego rynku. Czy to oznacza, że wspólny rynek to mit?

Prof. Mario Monti: Nie stawiałbym sprawy tak radykalnie. Wspólny rynek w Europie już istnieje, choć jest niepełny, choćby w takich dziedzinach jak usługi czy rynek cyfrowy. Niestety ostatnio, z powodu światowego kryzysu i problemów strefy euro, pojawia się coraz więcej sygnałów świadczących o tym, że wiele krajów woli gospodarczy nacjonalizm od wolnego rynku. A to nie najlepiej rokuje wspólnemu rynkowi na przyszłość. Trzeba zrobić wszystko, żeby odrzucić pokusę dezintegracji.

W jakich dziedzinach mamy więc w Europie wspólny rynek?

Choćby w dziedzinie wymiany dóbr, transportu lotniczego czy usług finansowych. Z drugiej strony, rzeczywiście nie ma żadnego postępu we wprowadzaniu wspólnego rynku w dziedzinie detalicznych usług finansowych i usług finansowych przeprowadzanych on line. Nie ma też mowy o swobodnym przepływie usług zdrowotnych.

Reklama

Dlaczego tak trudno do tego przekonać wszystkich członków Unii?

Niektóre państwa przywiązują dużą wagę do roli państwa w funkcjonowaniu systemów takich jak zdrowotny. Czasem duże znaczenie mają także interesy grup zawodowych, którym, z oczywistych względów, nie zależy na swobodnej konkurencji. Właściwie żaden kraj w Unii nie jest odporny na tego typu naciski. Francja czy Hiszpania blokują konkurencję w świadczeniu usług zdrowotnych, ale także Polska utrudnia przepływ niektórych usług. Inżynierowie budowlani, którzy stracili pracę w Hiszpanii, nie mogą np. znaleźć pracy w Polsce z powodu różnorakich ograniczeń, choćby wymagania znajomości języka polskiego. Taki warunek można jeszcze zrozumieć, gdy idzie o zatrudnienie obcokrajowca w szpitalu, ale na budowie dróg i mostów?

Opowiada się Pan za porozumieniem dwóch obozów w Europie: grupy krajów prorynkowych i tych państw europejskich, które przywiązują dużą wagę do polityki społecznej. Czy takie porozumienie jest możliwe w obliczu kryzysu finansowego w eurolandzie i tak silnego uzależnienia od opieki państwa?

To jest trudne, ale jak najbardziej możliwe. Zresztą to właśnie kryzys strefy euro pokazuje, że uzależnienie od wydatków państwowych, różnego rodzaju zasiłków, może prowadzić do katastrofy gospodarczej poszczególnych krajów, ale również rozluźnienia więzów ponadnarodowych w Europie. Okazało się, że właśnie w eurolandzie jest mniej wolnego rynku niż w krajach unijnych pozostających poza unią monetarną, takich jak Dania, Wielka Brytania czy nowi członkowie Unii, i ten brak niszczy właśnie wspólną walutę. Ten kryzys to lekcja dla krajów eurolandu, które za bardzo odeszły od idei wspólnego rynku i rynkowych zasad gospodarczych.

Kto miałby ich do nich przekonać?

Kraje anglosaskie i nowi członkowie Unii, tacy jak Polska. Wiążę spore nadzieje z polską prezydencją w Unii. Polska to duży kraj, który nieźle daje sobie radę z kryzysem, a Polacy wydają się popierać wspólny rynek i zasady konkurencyjności w gospodarce. Wprawdzie Polska nie może już być członkiem założycielem Unii, która powstała w 1957 roku, ale może się stać jej odnowicielem. Polska może się stać motorem wzrostu w Unii. Mam nadzieję, że będziecie adwokatem wspólnego rynku, większej swobody w przepływie usług, a także modernizacji systemu rządzącego unijnymi środkami spójności. Potrzebna też będzie większa koordynacja w sprawach podatkowych.

Brzmi to trochę niepokojąco. Kraje Europy Wschodniej wolą mieć niezależne i konkurencyjne systemy podatkowe.

Ależ nie chodzi o standaryzację wysokości podatków. Mam raczej na myśli eliminację albo redukcję charakterystycznych dla danego kraju przywilejów czy podatkowych nisz. Każdy kraj musi z czegoś zrezygnować, ale w zamian otrzyma korzyści wypływające ze wspólnego rynku.

Niektórzy politycy, żeby zapobiec następnym kryzysom proponują zamiast wolnego rynku głębszą integrację polityczną.

Unia Europejska nigdy nie będzie Stanami Zjednoczonymi Ameryki, choć dziś bardziej je przypomina niż choćby 15 lat temu. Ale rzeczywiście potrzebujemy w Europie dalej idącej integracji. Z jednej strony chodzi o koordynację dotyczącą polityk budżetowych poszczególnych członków, ale z drugiej przede wszystkim o wspólny rynek, szczególnie jeśli chodzi o objęty w tej chwili kryzysem euroland.

Istnienie wspólnego rynku jest według Pana warunkiem rozwoju gospodarczego krajów Unii, ale co konkretnie będzie motorem tego rozwoju?

Moim zdaniem takim motorem mogą być usługi. W ciągu ostatnich 15 lat amerykańska gospodarka rozkręciła się właśnie dzięki usługom. Unia Europejska niestety sama pozbawiła się takich korzyści, nie wprowadzając jak dotąd prawdziwego wspólnego rynku w zakresie usług. Motorem wzrostu może także być wspólny rynek cyfrowy. Ale przez następne dwa, trzy lata unijne rządy będą zaciskać pasa, dlatego wzrost mogą zawdzięczać przed wszystkim lepszej organizacji podaży i wprowadzaniu wspólnego rynku, gdzie się tylko da.

Rozszerzona wersja wywiadu z prof. Mario Montim: Wolny rynek UE zamiast gospodarczego nacjonalizmu