To najgłupsza rzecz, jaką robi Ameryka. Kupujemy ropę na Bliskim Wschodzie, finansując terrorystów, z którymi walczymy – Thomas Boone Pickens lubi mówić prawdę prosto w oczy. Teksańczyk, który dorobił się na czarnym złocie, od trzech lat prowadzi kampanię na rzecz uniezależnienia się Stanów Zjednoczonych od sprowadzanej z zagranicy ropy. Przyszłość widzi w energii odnawialnej – wietrze oraz promieniach słonecznych. Sporą część majątku już przeznaczył na urzeczywistnienie tej wizji.W pięciu hrabstwach Teksasu powstaje budowana przez niego największa na świecie farma wiatrowa, na której stanie docelowo 2,7 tys. turbin. Już ustawiono prawie 700, za które Pickens zapłacił z własnej kieszeni 300 mln dol. Całość inwestycji – która rocznie będzie produkować 4 MW energii elektrycznej, co przekłada się na prąd dla 1,5 mln domów – ma kosztować nawet 10 mld dol. Szuka więc partnerów, bo sam nie podoła kosztom budowy Mesa Power LP.

Wiatrowy korytarz za miliard dolarów

Teksańska farma wiatrowa ma być elementem wielkiego projektu, który T. Boone Pickens – zapalony prawicowiec i sponsor kampanii wyborczych obu Bushów – zaproponował Waszyngtonowi w połowie 2008 roku, gdy w walce o Biały Dom zaczynała coraz mocniej błyszczeć gwiazda Baracka Obamy. To plan zerwania z dostawami ropy z Wenezueli oraz Bliskiego Wschodu. – W 1970 roku prezydent Nixon przyznał, że importujemy 20 proc. ropy naftowej i dodał, że dołoży starań, byśmy w ciągu dekady stali się samowystarczalni. Nic z tego nie wyszło. W czasie pierwszej wojny w Zatoce nasze uzależnienie zwiększyło się do 41 proc., dziś sięga 70 proc. Co się stanie z naszą gospodarką, która przeżywa kryzys, gdy będziemy sprowadzać aż 80 proc. ropy? – pyta Pickens.
Dlatego zaproponował zbudowanie na Wielkich Równinach – od wybrzeża Zatoki Meksykańskiej aż po kanadyjską granicę – farm wiatrowych. W sumie miałyby one produkować aż 20 proc. energii elektrycznej zużywanej przez USA. Dalsza część projektu jest istnym majstersztykiem: prąd wytwarzany przez wiatr pozwoliłby ograniczyć ilość gazu ziemnego spalanego w tradycyjnych elektrowniach. To z kolei umożliwiłoby jego użycie w postaci CNG (gaz ziemny sprężony) do napędzania samochodów. W efekcie uzależnienie Ameryki od dostaw ropy z zagranicy spadłoby do akceptowanego poziomu 40 – 50 proc.
– Ten plan miał nawet szanse na realizację, bo po wprowadzeniu się do Białego Domu Obama bardzo dużo mówił o inwestycjach w zielone technologie. Niestety kryzys i konieczność ratowania banków wymiotły fundusze z federalnego budżetu i jeśli tzw. wiatrowy korytarz miałby powstać, to za prywatne pieniądze – mówi „DGP” Deborah McQuinn z uniwersytetu w San Francisco.
Zbudowanie wiatrowego korytarza to wydatek rzędu minimum biliona dolarów. Pickens nie ustaje jednak w naciskach na Waszyngton, by Obama spełnił wyborcze obietnice. – Dziś przeznaczamy rocznie na kupno ropy 700 mln dol. Te pieniądze tworzą miejsca pracy, ale nie u nas. Nikt nie płaci od nich podatków, które trafiają do budżetu w Waszyngtonie. Mój plan, który da pracę tysiącom osób, może się stać kołem zamachowym dla pogrążonej w kryzysie gospodarki amerykańskiej – przekonuje.
82-letni Pickens, który z majątkiem 1,4 mld dol. zajmuje 880. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes”, od małego miał styczność z ropą. Jego rodzice zajmowali się tym biznesem, więc poszedł w ich ślady, choć jako pierwszy w rodzinie zdobył wyższe wykształcenie: w 1951 roku uzyskał dyplom geologa na uniwersytecie w Oklahomie. Po skończeniu studiów pracował przez chwilę dla Phillips Petroleum. Postanowił jednak działać na własną rękę: najpierw został wildcatterem – czyli poszukiwał samodzielnie ropy na terenach, które duże koncerny uważały za mało atrakcyjne, w końcu założył firmę Mesa Petroleum.
W ciągu dwóch najbliższych dekad rozrosła się ona do jednego z największych koncernów wydobywczych świata. Nie tylko dzięki trafieniu na bogate złoża, lecz także przez umiejętną strategię przejmowania rywali. Na pierwszy ogień poszła Hugoton Production Company, która była aż 30 razy większa od Mesy. Potem m.in. Cities Service, Phillips Petroleum, Unoca, Pioneer Petroleum i Tenneco. W końcu potężne Gulf Oil, dzięki czemu Pickens w 1985 roku trafił na okładkę magazynu „Time”. Często do zarabiania używał też techniki określanej jako greenmailing. Polega ona na skupieniu tylu akcji jednej firmy, by realne stawało się jej przejęcie. Wówczas cel ataku stara się ratować przed utraceniem niezależności i jest gotów wykupić udziały po cenie dużo wyższej niż giełdowa.
Po latach Pickens wspominał, że w tym biznesie bardzo przydało mu się pierwsze zawodowe doświadczenie. W wieku zaledwie 12 lat zaczął rozwozić w Amarillo prasę. Zaczynał z 12 klientami, by szybko dojść do 156. – Po prostu przejąłem teren należący do innych chłopaków. I tak mi zostało: w biznesie lubię zdecydowanie działać – mówi.
Pod koniec wieku założył fundusz inwestycyjny BP Capital Management (BP to skrót od Boone Pickens, nie od British Petroleum). Inwestował w koncerny wydobywające klasyczne surowce energetyczne, jak węgiel, ropa czy gaz ziemny, oraz w przemysł nuklearny: Halliburton, Schlumberger i Shaw Group. To był strzał w dziesiątkę, bo za chwilę Ameryka rozpoczęła serię wojen – dwie w Iraku oraz w Afganistanie – i popyt na ropę gwałtownie wzrósł.

Woda też ma cenę

Jednak najciekawszą biznesową działalność Pickens rozpoczął już w XXI wieku. Nieoczekiwanie zaczął skupować w Teksasie prawa do wód powierzchniowych. W 2006 roku telewizja CBS podała, że Mesa Waters nabyła za 75 mln dol. prawa do wody na powierzchni 800 km kw. – Wiem, co mówią ludzie. Że wody jest tak dużo jak powietrza. OK, zobaczymy, co będzie za kilka lat – bronił inwestycji w jednym z wywiadów. Potem przyszło zainteresowanie zieloną energią, która stała się dla niego wyznacznikiem innowacyjności i możliwości sporego zarobku, co przełożyło się na projekt budowy korytarza wiatrowego.
Przejście od typowego dla Teksańczyka biznesu naftowego do uważanych za liberalne zielonych technologii odbyło się po części pod wpływem czwartej żony Pickensa, znanej obrończyni praw zwierząt i filantropki. To pod wpływem Madeleine (wdowa po Allenie E. Paulsonie, założycielu Gulfstream Aerospace) skłonił się do zaangażowania w walkę na rzecz ocalenia ostatnich amerykańskich mustangów. Skutecznie lobbował także w Kongresie na rzecz ustawy mającej poprawić los koni przeznaczonych do uboju.
Rozwiązał także swój worek z pieniędzmi. Przeznaczył już ponad 700 mln dol. na cele charytatywne – najwięcej, bo aż pół miliarda, otrzymała jego alma mater. Uniwersytet w Oklahomie zyskał m.in. nowy wydział geologii i stadion. Często zdarzają mu się również mniejsze datki: a to 7 mln dol. na rzecz ofiar huraganu Katrina czy 5 mln dol., którymi wsparł University of Texas. W końcu przyłączył się do ostatniej inicjatywy Billa Gatesa i Warrena E. Buffeta nawołujących amerykańskich miliarderów do oddania co najmniej połowy majątku na cele charytatywne.
Przy okazji stał się sumieniem amerykańskiej kadry menedżerskiej. Wytyka jej gorszącą pogoń za jak największym zyskiem oraz lekceważenie praw udziałowców. „Prezesi firm mają teraz tyle szacunku dla właścicieli akcji, co dla pawianów w Afryce”, „Zbyt wielu menedżerów jest bardziej zainteresowanych czterema »p« – pieniędzmi, przywilejami, potęgą i prestiżem – niż pomnażaniem zysków dla swoich udziałowców” – jego powiedzenia błyskawicznie obiegły amerykańskie media.
Mimo zaawansowanego wieku i 12 wnuków T. nie odpuszcza. – Gdybym przeszedł na emeryturę, umarłbym. Lubię pracować i działać – opowiada. Właśnie jeździ po kraju, szukając partnerów gotowych zainwestować w wiatrowy korytarz.
ikona lupy />
82-letni T. Boone Pickens pozostaje jednym z najbardziej innowacyjnych biznesmenów w Stanach Zjednoczonych. Nie waha się podejmować ryzyka – teraz postawił na zielone technologie Fot. Bloomberg / DGP