Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew i wicepremier Igor Sieczin nie lubią się. Podczas wspólnych wystąpień ich pogarda wobec siebie jest aż nadto widoczna. Dlatego Miedwiediewowi musiało sprawić satysfakcję zmuszenie Sieczina do odejścia ze stanowiska szefa koncernu Rosnieft. Ostatniego dnia marca wydał dekret zakazujący ministrom zasiadania w radach nadzorczych państwowych firm. To było jedno z nielicznych reformatorskich zwycięstw prezydenta. Jako młodszy partner w rządzącym tandemie, który tworzy z premierem Władimirem Putinem – swoim potężnym poprzednikiem na Kremlu oraz mentorem – nie ma łatwego zadania w przeprowadzaniu obiecanych reform.
Bez liberalizacji gospodarki, ograniczania biurokracji, państwowej własności oraz wykorzenienia korupcji dziesiąta co do wielkości ekonomia świata ma małe szanse na dogonienie Zachodu. Kiedy to tylko możliwe, Miedwiediew stara się więc łączyć walkę o rozszerzenie swojej władzy politycznej z próbą zreformowania rosyjskiej gospodarki. W pewnym stopniu jego strategia przypomina działania Michaiła Gorbaczowa. Ostatni gensek ZSRR zmiany gospodarcze oraz polityczne wykorzystywał do walki ze stetryczałym politbiurem. – Miedwiediew forsuje hasło modernizacji, by przejąć od rządu polityczną władzę nad gospodarką – mówi były urzędnik Kremla.

Podstęp Miedwiediewa

Dwie kadencje Władimira Putina na stanowisku prezydenta okazały się sukcesem gospodarczym: doprowadził do wzmocnienia roli państwa w gospodarce pogrążonej w chaosie po dzikiej prywatyzacji lat 90., dzięki czemu w ciągu ośmiu lat podwoiło się PKB. Jednak po kryzysie gospodarczym 2009 roku, kiedy PKB spadło aż o 8 proc., stało się jasne, że realizowany przez Putina model gospodarczy, nazywany często „spółką akcyjną Kreml”, osiągnął granice swoich możliwości.
Reklama
Dmitrij Miedwiediew chciałby pozostać na Kremlu na drugą kadencję. Wiadomo jednak, że trzy lata temu Putin zgodził się ustąpić ze stanowiska prezydenta, by spełnić wymagania konstytucji. W 2012 roku ponownie będzie mógł startować i ma wielkie szanse na wygraną, bo jest ogromnie popularny. Z kolei jeśli Miedwiediew myśli o reelekcji i pokonaniu Putina, musi swoje nazwisko powiązać z pakietem udanych reform. Tych nie ma na swoim koncie zbyt wiele.
Choć konstytucja daje prezydentowi pełną władzę w podejmowaniu decyzji, to od 2008 roku – gdy Putin został szefem rządu – ośrodek wykonawczy przemieścił się z Kremla do znajdującego się naprzeciwko gmachu kancelarii premiera. W tej sytuacji prezydent pozwala sobie na krytykę mentora, choć jest ona zawoalowana, np. określił odziedziczony po poprzedniku system gospodarczy jako prymitywny, bo zależy od eksportu surowców.
>>> Czytaj też: Talaga: Po co nam Rosja?
I rzeczywiście gospodarka Rosji wygląda bardziej jak bliskowschodnia autokracja naftowa niż gospodarka europejskiego państwa. Zyski ze sprzedaży ropy stanowią większość przychodów budżetu, a 70 proc. wydatków idzie na wypłaty socjalne. Od 2009 roku gospodarka Rosji kuśtyka i ekonomiści twierdzą, że planowany na ten rok wzrost PKB o 4 proc. mógłby być wyższy, gdyby przeprowadzono reformy ograniczające wydatki socjalne i zwiększające inwestycje.
Miedwiediew próbuje podstępem zdobyć wpływ na gospodarkę. Mało znacząca komisja ds. modernizacji – stworzona w 2009 roku, składająca się z 23 osób, łącznie z 5 ministrami – została przez niego przekształcona w swojego rodzaju gabinet cieni. – Prezydent może teraz bezpośrednio wydawać polecenia ministrom i rozliczać ich z pracy – mówi Siergiej Guriew, rektor moskiewskiej Nowej Szkoły Ekonomiki.
Jednak wiele poleceń Miedwiediewa jest głosem wołającego na puszczy: minister finansów Wiktor Kudrin, sojusznik Putina, nieraz sabotował polecenia. Wydany w 2009 roku nakaz opracowania jednolitego systemu płac, by pobudzić rynek kredytów konsumenckich, doczekał się wydania przez resort specjalnego rozporządzenia dopiero po półtora roku.
Mimo takich problemów Miedwiediew konsekwentnie wykorzystuje komisję, by zmusić ministrów do wykonywania poleceń. Na ostatnim posiedzeniu, 25 kwietnia, zganił ministra edukacji Andrieja Fursienko za zbyt słabą koordynację prac między państwowymi a prywatnymi uczelniami. – Ministerstwo powinno pracować, nie spać – powiedział, gdy zauważył, że Fursienko zdrzemnął się podczas trwającej 4 godziny narady.

Uderzyć w siłowików

Uderzenie w bliskie relacje między ministrami a przedsiębiorstwami państwowymi, mające wykorzenić korupcję, jest jak do tej pory najbardziej zauważalnym sukcesem Miedwiediewa. Decyzja ogłoszona 31 marca w Magnitogorsku doprowadziła nie tylko do odejścia Sieczina z Rosnieftu, lecz także do rezygnacji Kudrina z posady w WTB, jednym z kontrolowanych przez państwo banków.
– Większość ministrów, których dotknął dekret, było mianowanych przez Putina i lojalnych tylko wobec niego. Prezydentowi zależało na tym, by ograniczyć ich wpływy – uważa Aleksiej Makarkin z Centrum Technologii Politycznych w Moskwie. Według niego głównym celem Miedwiediewa był Sieczin, lider nieformalnej, ale wpływowej grupy w otoczeniu Putina określanej mianem siłowików, czyli ludzi wywodzących się z resortów siłowych.
Wyrugowanie Sieczina z jednej strony jest postrzegane jako dotkliwy cios w siłowików, z drugiej jasno pokazuje granice możliwości prezydenta – Miedwiediew nie może ich zwolnić, co najwyżej pozbawić dodatkowych dochodów. I choć Putin podobno poparł nowe zasady funkcjonowania rad nadzorczych państwowych firm, nie wiadomo, czy zawetuje następców na wakujące posady, których wskazali ministrowie. I tak faworytem na miejsce Sieczina w Rosniefcie jest Siergiej Sziszin, wiceprezes WTB i były generał FSB. – Odważny pomysł Miedwiediewa może zakończyć się całkowitą klapą. Na miejsce siłowików wejdą ludzie, którzy będą potulnie wykonywać ich polecenia – mówi znany bloger Aleksiej Nawalnyj, działający na rzecz drobnych akcjonariuszy.
Putin co prawda popiera wysiłki Miedwiediewa dotyczące modernizacji kraju, ale zależy mu na zachowaniu kontroli nad gospodarką. – Putin zdaje sobie sprawę z tego, że prywatnym przedsiębiorstwom trudniej wydawać polecenia – mówi Guriew. Ponadto chęć przeprowadzenia reform znacząco zmalała dzięki wysokim cenom ropy, która ponownie napełniła budżet pieniędzmi i sprawiła, że niektóre reformatorskie zamierzenia, takie jak sprzedaż akcji banków, zaczęły wydawać się niepotrzebne. Ropa po 120 dol. za baryłkę dała rządowi czas i możliwość odłożenia trudnych zadań, takich jak reforma systemu emerytalnego, choć eksperci alarmują, że jeśli nic się nie zmieni, runie on w 2018 roku. Putin nadal chłodno traktuje liberalizację, bo bardziej zależy mu na politycznej stabilności. W ubiegłym miesiącu powiedział, że w kraju nie będzie żadnych radykalnych eksperymentów gospodarczych. Większości Rosjan kojarzą się one z szokową terapią z początku rządów Jelcyna. Jeden z ekonomistów bliski premierowi mówi wprost: „Myślę, że Putin chciałby wiedzieć, jak długo może sobie pozwolić na nicnierobienie”.
Tymczasem otoczenie Miedwiediewa uważa, że trudnych decyzji nie da się dłużej odkładać. – Jeśli nie zaczniemy kontrolować wydatków, będziemy musieli podnieść podatki – mówi kremlowski doradca Arkadij Dworkowicz. Brak reform już spowodował, że rząd musiał wprowadzić podatek od wynagrodzeń, by znaleźć środki na 10-proc. podwyżkę emerytur. Decyzja ta wywołała konflikt między rządem a Kremlem, bo Dworkowicz uważa, że podatek jest zbyt dużym obciążeniem dla małych i średnich przedsiębiorstw.
Nie brakuje jednak głosów, że działania Dmitrija Miedwiediewa są spóźnione. Igor Jurgens, kluczowa figura w ekonomicznym obozie prezydenta, uważa, że dwa lata temu miał on szansę na zbudowanie własnej platformy politycznej i niezależnej rywalizacji z Putinem. Dziś jego reelekcja zależy już tylko od woli premiera.