Joe Kennedy, szef firmy internetowej Pandora, która ostatnio spowodowała ożywienie na giełdzie, już raz pokonywał drogę z Doliny Krzemowej na Wall Street. Jako prezes E-loan, przedsiębiorstwa udzielającego kredytów hipotecznych online, ponosi znaczną część odpowiedzialności za powstanie bańki spekulacyjnej dotcomów na przełomie wieków. Po debiucie w 1999 roku wartość jego ówczesnej firmy wzrosła do 3 mld dolarów, a po pęknięciu bąbla została ona sprzedana za zaledwie 1/10 tej wartości. W zeszłym tygodniu 51-letni Kennedy wprowadził na giełdę Pandorę, serwis muzyczny online. Wartość spółki w pewnym momencie osiągnęła poziom aż 4 mld dolarów. To bardzo dobry wynik, gdy weźmie się pod uwagę, że zeszłoroczne przychody Pandory wyniosły zaledwie 119 mln dol. i biznes wciąż przynosi straty.

>>> Czytaj również: Google chce połknąć Groupon i zwiększyć swoją dominację w internecie

Pandora jest częścią pierwszej fali obiecujących firm internetowych B2C, czyli zorientowanych na konsumenta (B2C – business to customer), które pojawiły się na rynku od czasu krachu sprzed dziesięciu lat. Oczekiwania dotyczące rozwoju i zysków wobec przedstawicieli branży mediów społecznościowych są bardzo wysokie, ale rzeczywistość budzi mieszane uczucia. Bo tak naprawdę nie wiadomo, jakie są ich finansowe fundamenty – mało która firma jest notowana na giełdzie. Bazując na danych przekazanych przez SEC, inwestorzy przewidują, że na fali ostatniego internetowego boomu powstanie jedynie kilka znaczących firm. – Media społecznościowe już odniosły wielki sukces, ale większość korzyści zagarnia niewielka liczba portali, przede wszystkim Facebook – mówi Roger McNamee, znany inwestor branży technologicznej. Na dodatek w przypadku wielu nowych dotcomów perspektywa stałego dochodu jest równie wątpliwa jak w przypadku spółek sprzed dekady.

>>> polecamy: Jak Eric Lefkofsky i Groupon wykiwali Google’a

Reklama

Nie ma w co inwestować

Zachwyt Wall Street nad nowym pokoleniem firm internetowych wzbudziło niedawne wejście na parkiet LinkedIn, portalu społecznościowego dla profesjonalistów: w dniu debiutu cena akcji firmy wzrosła o 170 proc. Skuszeni perspektywą równie szybkiego zysku inwestorzy gotowi byli płacić każde pieniądze za udziały Pandory – cena akcji po debiucie wzrosła o 60 proc., choć kilka dni później spadła do pierwotnego poziomu.
Już wcześniej pojawiła się mania kupowania akcji nowych chińskich firm internetowych. Do nakręcenia tej spirali przyczynił się ubiegłoroczny debiut na Wall Street portalu Youku, chińskiej wersji YouTube’a. Wartość rynkowa mało znanej firmy z Państwa Środka wzrosła w tym roku do 7 mld dol., choć jej przychody w 2010 roku wyniosły zaledwie 60 mln. Renren, nazywany przez założycieli chińskim Facebookiem, również przeżył podobnie gwałtowny wzlot po wejściu na giełdę w zeszłym miesiącu. Jego wartość wzrosła do 9 mld dol., mimo że dochody osiągnięte w zeszłym roku wynosiły tylko 76 mln. Notowania akcji obu portali znacząco spadły od tego czasu: Youku straciło 60 proc. w porównaniu ze szczytową wartością, a Renren aż 70 proc.

>>> Zobacz też: Uwaga, geniusz w pracy - siedziby Facebooka, Skype'a, Google'a i Groupona

Za tą histerią kryje się niedosyt inwestorów. Przed debiutem LinkedIn współzałożyciel Skype’a Niklas Zennstroem policzył, że w publicznym obrocie na giełdach na całym świecie jest zaledwie 13 firm branży technologicznej z obrotami przekraczającymi miliard dolarów i wzrostem ponad 25 proc. rocznie. Boom na media społecznościowe niesie ze sobą nadzieję na debiut nowych, przebojowych przedsiębiorstw. – Nic podobnego nie zdarzyło się od dłuższego czasu – mówi Egon Durban, inwestor w Silver Lake, firmie private equity, która w 2009 roku wykupiła udziały w Skypie warte 2,75 mld dol. W tym roku odsprzedała je Microsoftowi za 8,5 mld.
Szybki wzrost to towar, którego niektóre z nowo powstałych firm mają pod dostatkiem. Osiągający przychody na poziomie 2,5 mld dol. w skali roku po zaledwie dwóch latach istnienia Groupon już przeszedł do historii jako najszybciej rozwijająca się firma branży technologicznej. Ale czy wzrost można przekuć na stabilnie działające i dochodowe przedsiębiorstwo? – Z obecnego pokolenia koncernów internetowych wyłoni się do 10 liderów rynku, ze znaczącymi obrotami, wysokim wzrostem i silnymi markami. Reszta pozostanie w stadium koncepcji i nigdy nie spełni pokładanych w nich nadziei. Najtrudniejsze dla inwestora jest postawienie na odpowiednią firmę – mówi Durban.
Wiele orzedsiębiorstw, łącznie z bardzo znanymi portalami mającymi dziesiątki milionów zarejestrowanych użytkowników, musi dopiero dowieść, że są w stanie wykorzystać swój potencjał. Skype dopiero niedawno podjął zdecydowane wysiłki, by znaleźć sposób zarabiania na 145 mln aktywnych użytkowników – dziś 95 proc. z nich korzysta wyłącznie z jego darmowych usług. Wyjatkowo popularny Twitter, który przygotowuje się do wejścia na giełdę, ma w tym roku osiągnąć zysk na poziomie zaledwie 100 mln dol. Ten portal mikroblogowy stał się w branży internetowej synonimem firmy, która nie potrafiła wykorzystać popularności do zaoferowania płatnych usług.
Ale to wyniki finansowe Groupona najlepiej odzwierciedlają przepaść między długofalowym potencjałem a dzisiejszą rzeczywistością ekonomiczną. Zostały one opublikowane na początku czerwca, gdy spółka – przygotowując się do IPO (debiut na Wall Street jest spodziewany już za kilka tygodni) – złożyła do Komisji Papierów Wartościowych prospekt emisyjny. Okazało się, że zawrotne tempo wzrostu jest podtrzymywane kosztownymi kampaniami marketingowymi i w efekcie spółka notuje duże straty.

Straty przekuwane w zyski

Demonstrując pogardę dla norm finansowych prezes Groupona Andrew Mason napisał list otwarty do inwestorów, w którym bagatelizował tradycyjne wskaźniki rentowności. Podobnie czyniły firmy z pierwszej bańki internetowej, które przedstawiały Wall Street optymistyczne statystyki wzrostu liczby abonentów. Mason znalazł jednak inne kryterium finansowe. Według niego najlepszym sposobem oceny wydajności jego firmy jest ignorowanie kosztów pozyskania abonentów oraz „pewnych bezgotówkowych płatności”. W efekcie Groupon ma już nie 420 mln dol. strat, ale 61 mld dol. zysku.
Stosowanie wygodnych dla siebie reguł finansowych jest w kręgach inwestycyjnych drwiąco nazywane „dochodem przez wydatki”. Lise Buyer, która przygotowywała wejście na giełdę Google’a w 2004 roku, mówi: „Za każdym razem, kiedy firma wymyśla nowy sposób liczenia zysków, żeby dowieść swojej rentowności, inwestorzy muszą być czujni”. Inny wybitny inwestor z Doliny Krzemowej wyraża się dosadniej: „Koleś wynalazł całkowicie nowy sposób prowadzenia księgowości”.
Groupon wciąż cieszy się wsparciem kilku potężnych inwestorów branży technologicznej, łącznie z funduszami venture capital New Enterprise Associates i Accel Partners.
Jednak nawet krytycy Groupona uważają, że udane wejście na giełdę, dzięki któremu spółka może zarobić nawet 750 mln dol., da jej potrzebny czas, by wzmocnić osiągnięty na początku sukces i stworzyć trwały model biznesowy. Niemniej jednak przemiana z firmy, która przejada środki, w zdyscyplinowaną i przynoszącą zyski maszynę, przy okazji zachowującą gwałtowny wzrost, byłaby nie lada wyczynem w dziedzinie zarządzania.
To wszystko jeszcze bardziej zwróciło uwagę na Facebook, którego wejście na giełdę jest oczekiwane równie niecierpliwie, co niegdyś debiut Google’a. Firma Marka Zuckerberga jednak na razie zwleka z IPO, czekając na dogodną okazję. Przy okazji portal ogłosił, że opublikuje swoje wyniki finansowe dopiero na początku przyszłego roku, kiedy w Stanach zacznie obowiązywać nowe prawo.
– Inwestorzy już zrozumieli, że Facebook gra we własnej lidze – mówi Roger McNamee. Wartość spółki już teraz jest wyceniana na 80 mld dol. i większość inwestorów przewiduje, że po wejściu na giełdę zwiększy się do 100 mld dol. To tylko o 30 mld dol. mniej od wartości giełdowej Google’a, najwyżej wycenianej spółki internetowej.
Na dodatek nikt nie jest dziś w stanie przewidzieć, jak długo potrwa najnowsza euforia inwestycyjna. – Podczas poprzedniej bańki różnica między notowaniami na giełdzie a faktyczną wartością utrzymywała się przez trzy lata. Wiele osób zarobiło mnóstwo pieniędzy dzięki pozornie niedorzecznym inwestycjom – mówi Lise Buyer. Dla inwestorów Pandory rzeczywistość stała się jasna znacznie szybciej. Po wzlocie, który nastąpił tuż po tym, jak Joe Kennedy uderzył w dzwon na giełdzie w Nowym Jorku, otwierając sesję w zeszłą środę, do końca tygodnia ceny akcji spadły do około połowy maksymalnej wartości. Rozliczenia nie da się jednak uniknąć.