Mało kto zwrócił uwagę na kolejne podniesienie ratingu Estonii do AA-, w końcu przy USA to prawdziwy liliput z 1,3 mln mieszkańców. Teraz Estończycy mają tyle samo „A” co Amerykanie i mam wrażenie, że bardziej na nie zasługują. Bo co utrzymuje wiarygodność USA na wysokim poziomie? Monopol na dolara. Zawsze w razie kłopotów mogą włączyć drukarkę.
Zamiast wymyślać nowe programy pomocowe, pakty stabilizacyjne, najlepiej byłoby wysłać rządy borykające się z wielkimi deficytami i zadłużeniem do Estonii na korepetycje. Może na początek najbardziej teraz zagrożonych Włochów i Hiszpanów albo zagrożonych obniżeniem ratingu Francuzów. Estonię spokojnie można stawiać za wzór, bo ma najniższy w Unii Europejskiej dług publiczny, który wynosi ledwie 6,5 proc. PKB, zeszłoroczną nadwyżkę w finansach publicznych na poziomie 0,1 proc. PKB (w Polsce deficyt wyniósł 7,9 proc.), liberalny system gospodarczy (miejsce w pierwszej „20” w kategorii wolności gospodarczej Banku Światowego), rozwiązania promujące innowacyjność czy prosty system podatkowy promujący przedsiębiorczość (firma nie płaci podatku, gdy reinwestuje zyski). W efekcie w pierwszym kwartale tego roku kraj ten zanotował najwyższy w Unii wzrost gospodarczy – 8 proc. PKB, a eksport, w dużej mierze oparty na produktach wysokiej technologii, wzrósł o połowę. Estończycy pozbierali się szybko po ciosie, jaki nadszedł w 2009 roku, gdy gospodarka skurczyła się aż o 15 proc. Nadwyżek z tłustych lat 2002 – 2007 nie przejedli, podczas gdy my cały czas jechaliśmy na deficycie i jeszcze w sobiepańskim geście zafundowaliśmy sobie składki rentowe.
Zamiast ulec modzie na kosztowne „pobudzanie”, rząd Andrusa Ansipa przeprowadził w kryzysie drastyczne cięcia wydatków. Nie przeszkodziło to rządzącej koalicji w ponownym wygraniu wyborów w marcu tego roku. Czyli można, gdy się chce. Mimo trudności gospodarczych Estończycy wprowadzili w styczniu tego roku euro, uniezależniając się od wahań kursów walutowych, co jest wielką wartością w kontekście ostatnich zawirowań na rynkach finansowych.
Oczywiście może ktoś powiedzieć, że to mały kraj, który łatwo rozbujać gospodarczo. Liczy mniej mieszkańców niż Warszawa. Problem w tym, że świetlanych przykładów dla rozedrganego świata można podać więcej. Są tacy, którzy radzą sobie świetnie mimo ostrożnej, rzekomo duszącej wzrost, polityki finansowej.
Reklama
Weźmy choćby sąsiednią Szwecję, która notuje wzrost gospodarczy ponad 6 proc. PKB, deficyt ma symboliczny i niedawno zapowiedziała obniżki podatków (osobiste i VAT od usług gastronomicznych). Wielu lewicowych ekonomistów zaczęło nawet doszukiwać się w tym triumfu szwedzkiego modelu państwa socjalnego, którego korzenie sięgają lat 50. Tylko że od takiego modelu Szwedzi odchodzą. Są teraz obok Estonii najbardziej konkurencyjnym i wolnorynkowym krajem w Europie. Sektor finansów publicznych osiągnie w tym roku nadwyżkę w wysokości 0,3 proc. PKB, zaś w 2013 roku 2,8 proc. To efekt ułatwień dla przedsiębiorczości i zachęt do pracy zamiast korzystania z licznych zasiłków. Wcześniej ograniczono wydatki, zdemonopolizowano i zderegulowano gospodarkę. By przyspieszyć wzrost gospodarczy i uzdrowić finanse publiczne, naprawdę nie trzeba wymyślać koła.