Poniedziałek, początek tygodnia. Janusz Konkol, prezes firmy Yacht Service, wrócił właśnie z prestiżowych gdyńskich targów żeglarskich Wiatr i Woda. Prezentował tam swój najnowszy projekt jacht Haber 800C4. Stworzona przez niego unikatowa konstrukcja (m.in. system niezależnie obsługiwanych mieczy) sprawia, że łódź jest samosterowna, niezależnie od kursu, jakim płynie, oraz siły wiatru. Także w trakcie sztormu. Co więcej, nie są potrzebne do tego ultranowoczesne elektroniczne systemy sterujące, czy te wykorzystywane do regulowania ożaglowaniem. Sternik nie musi nawet dotykać steru. Sprawę załatwiają podstawowe zasady fizyki i precyzja wykonania konstrukcji. Ale Konkol, choć łódź zgarnęła już kilka nagród, m.in. wygrała I edycję konkursu „Jacht Roku w Polsce – Polish Yacht of the Year 2011” zorganizowanego przez redakcję miesięcznika „Żagle” i Muratora EXPO, nie świętuje sukcesu. Jak co dzień wraca do obowiązków. Próbujemy się z nim skontaktować, dzwoniąc do biura firmy. – Tu rzadko bywa, proszę szukać na produkcji – informuje pracownica sekretariatu. To właśnie tam od kilkunastu lat spędza najwięcej czasu. A co roku z jego, jak sam ją określa, niewielkiej stoczni wypływają dziesiątki łodzi ślizgowych czy motorówek, które można spotkać w portach na całym świecie. Podobnie jak jachty budowane przez innych rodzimych szkutników – każdego roku Polska eksportuje jachty i łodzie warte setki milionów złotych.

>>> Czytaj też: Drogie jachty znowu idą w Europie, jak bułeczki

Płynąć, nie dotykając steru

Kiedy przeszło 40 lat temu dwunastoletni wówczas Konkol przemierzał korytarze Domu Kultury w Lesznie, mieście położonym w połowie drogi pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem, nawet nie marzył, że kiedyś będzie budował warte nawet kilkaset tysięcy euro jachty. Wtedy chciał być pilotem szybowca, ale na przeszkodzie stanął problem ze wzrokiem. – Została mi gra na bandżo. Niestety mój profesor muzyki zmarł, a ja trafiłem do sekcji modelarsko-szkutniczej – opowiada. Tam stawiał pierwsze kroki jako konstruktor jednostek pływających – mając dwanaście lat, zaprojektował i zbudował kajak z żaglem wyposażony w miecze oraz ster.
Reklama

>>> Polecamy: Polskie jachty zyskują popularność w Portugalii

Po ukończeniu szkoły podstawowej Konkol trafił na wybrzeże do szkutniczej szkoły zawodowej, potem do technikum okrętowego, by wreszcie ukończyć studia o tej tematyce. Pracował w jednej z największych wówczas w Polsce stoczni jachtowych w gdańskich Stogach, a jako zapalony żeglarz wypływał też w kilkumiesięczne rejsy morskie. – Przeszedłem całą drogę nauki zawodu konstruktora jachtów. Od ucznia przez wykwalifikowanego szkutnika po technologa i konstruktora – wspomina Konkol. Po 13 latach zrezygnował z pracy w stoczni i trafił do gdańskiego jachtklubu Neptun. W drugiej połowie lat 80. opuścił jednak Gdańsk i przeprowadził się do Iławy, gdzie zajmował się zarządzaniem w jednej z miejskich spółek.
Do jachtów powrócił na początku lat 90., wspólnie z kolegą żeglarzem. Tak w 1990 r. powstała firma Yacht Service, która rozpoczęła działalność od wyposażania niezwykle popularnych jachtów Haber 555 budowanych przez innego szkutnika, Henryka Brylskiego. Ale już wkrótce powstał pierwszy projekt łodzi z logo Yacht Service. Był to samosterowny jacht drewniany Absolwent 900, zbudowany w nowatorskiej technologii. – Przez dwie godziny, nie dotykając steru, pływaliśmy nim kursem baksztagowym w sztormie o sile wiatru 9 stopni Beauforta. Na pokładzie byli wtedy dziennikarze i testerzy magazynu „Żagle”. Możliwości tej łodzi okazały się dla niektórych nieprawdopodobne, ówczesny naczelny tego pisma nie uwierzył w nie i zablokował publikację. Ukazała się dopiero po 17 latach, w kwietniu tego roku, kiedy system samosterowności C4 został przetestowany powtórnie na jachcie Haber 800C4 – opowiada Konkol. Jak na początek działalności firmy Absolwent 900 był nie lada wyzwaniem, jacht klasy oceanicznej budowany po nadzorem Polskiego Rejestru Statków został bowiem stworzony od podstaw. W kolejnych latach powstały konstrukcje na bazie modernizacji jachtu Haber 555, m.in. model 580 czy 660, który jest do tej pory najchętniej kupowany. W międzyczasie Konkol przeprowadził się do Nowego Miasta Lubawskiego, gdzie otworzył stocznię jachtową z prawdziwego zdarzenia.
Przełomowy moment dla Yacht Service nadszedł pod koniec lat 90., kiedy firma wykonała reje dla największego na świecie pięciomasztowego żaglowca „Royal Clipper”. Konstrukcja znów nie była banalna. Konkol jako pierwszy na świecie wykonał reje z systemem rolowania żagli do środka. – To był bardzo dobry okres dla polskich szkutników. Dysponowaliśmy tanią, ale niezwykle wykwalifikowaną siłą roboczą – opowiada. W tym czasie jego przedsiębiorstwo nawiązało kontakt z niemieckim biznesmenem z branży tekstylnej, który zlecił mu przygotowanie serii motorówek z drewna. Do współpracy został zaproszony jeden z najbardziej znanych na świecie konstruktorów tego typu łodzi Winfried Wilke. W efekcie powstały dwie łodzie motorowe – GC 600 i GC 740. Ta druga jest wyposażona w silnik o mocy 350 KM, który rozpędzał łódź do prędkości prawie 50 węzłów. Ale wykonana w tradycyjnym stylu, z mahoniu, maszyna to nie tylko ścigacz. Można się na niej zrelaksować – jest materac do opalania, są kanapy i przesuwane fotele. To m.in. za detale wykończeniowe odpowiadał Yacht Service. Jednak podpisany kontrakt nie wypalił, bo niemiecki konstruktor zbankrutował. – Zostałem z trzema łodziami i masą doświadczeń w nowej dziedzinie – wspomina Konkol.
Wykorzystał je we współpracy z Amerykanami, którzy produkują bardzo popularne na tamtym rynku łodzie ślizgowe wykorzystywane do wędkowania na oceanie. Rozpoczął budowę łodzi od ich projektu, potem stworzył trzy własne konstrukcje. – To jednostki napędzane mocnymi silnikami, świetnie radzą sobie na dużych falach. Służą do tego, by w ciągu 20 – 30 minut wypłynąć kilkadziesiąt mil w głąb oceanu na ryby i równie szybko wrócić z wędkowania – opowiada. Był czas, że sprzedawał je na kontenery. Do jednego mieściły się 4 sztuki. Potem rynek wyhamował przez kryzys finansowy. A niewiele brakowało, by Yacht Service rywalizował z najbardziej uznaną na tym rynku amerykańską firmą Hinckley. – Dzieliła nas tylko długość łodzi. Nasz największy produkt miał 24 stopy długości, ich 29. Gdyby nie krach, to byłaby nasza następna konstrukcja – wspomina Konkol. O jakości wykonania najlepiej świadczy to, że na wykończenie połączenia kadłuba na pawęży i na dziobie łodzi pracownicy jego firmy poświęcali 30 godzin pracy.
Obecnie Janusz Konkol wchodzi w segment jachtów średniej wielkości – kilkunastometrowe jednostki budowane są w kategorii jachtów oceanicznych i mają system samosterowności. Rozwija też rynek produkowanych od dwóch lat barek, które cieszą się niezwykłą popularnością wśród firm czarterowych jako łodzie widokowe. Nazwa jest myląca, bo większa z nich, z odpowiednio mocnym silnikiem, może przepłynąć Bałtyk w 10 godzin.
Kto kupuje produkty z szyldem Made In Nowe Miasto Lubawskie, bo tak są oznaczane łodzie Konkola? Można je spotkać w Anglii, Irlandii, Słowenii, we Włoszech, w Holandii, Niemczech, Szwajcarii, USA, a nawet Japonii. Wyroby polskich szkutników cieszą się dużym zainteresowaniem klientów zagranicznych – kupują około 80 proc. rodzimej produkcji. W 2008 r. przodowali Francuzi, którzy zakupili blisko 3 tys. łodzi wartych przeszło 134 mln zł, Niemcy podobną ilość za 75 mln zł, Norwegowie na polskie łodzie wydali wtedy 92 mln zł. Według ostatnich danych GUS w trzech pierwszych kwartałach 2010 r. wyeksportowaliśmy łodzie warte pół miliarda złotych. W I kwartale tego roku za 125 mln zł. To oznacza, że po globalnym kryzysie rynek zaczyna się stabilizować. W 2009 r. sprzedaliśmy bowiem łodzie za jedynie 411 mln zł. Jedynie, bo przed zapaścią gospodarczą w 2008 r. ten rynek wart był blisko 800 mln zł.

Inwestycja w ludzi

Konkol sprzedał do tej pory 700 zaprojektowanych przez siebie łodzi, co roku kupców znajduje kilka bądź kilkanaście sztuk ze stoczni Yacht Service. Firma ma w portfolio kilkanaście modeli. Ale każda jednostka jest inna – budowana na indywidualne zamówienie. Ceny od kilku do kilkuset tysięcy euro, ale górnej granicy w zasadzie nie ma. Mimo że Konkol zjadł zęby na konstrukcjach jachtów, o klasie budowanych przez niego konstrukcji poinformowali go klienci. – Przez lata byłem przekonany, że to jednostki śródlądowe, tymczasem okazało się, że idealnie sprawdzają się w warunkach morskich. Ich konstrukcja sprawia, że zachowują się jak łodzie ratownicze. Nawet w razie wywrotki o 180 stopni jacht sam się podnosi – opowiada.
Stocznia konkuruje na rynku nie tylko wyjątkowymi konstrukcjami, ważna jest najwyższa jakość wykonania, dlatego Konkol zdecydował się zbudować nowoczesną halę laminatów, w której w zależności od potrzeb można regulować wilgotność i temperaturę powietrza. Inwestuje też w ludzi. – Organizuję pracownikom dodatkowe zajęcia, na których uczą się matematyki i rysunku technicznego – mówi.
Gdyby przedsiębiorcy jego pokroju zajmowali się motoryzacją, kto wie, może polskie marki samochodów rywalizowałyby z Porsche, Ferrari czy Lamborghini.