W piątek doszło do kolejnej interwencji na rynku walutowym. – Zobaczyliśmy aktywność NBP, który najpierw zapytał o cenę, a później sprzedał trochę walut na rynku. To jednak nie wniosło zbyt wiele – mówi Marek Rogalski, analityk DM BOŚ. Kurs euro najpierw zjechał z 4,42 zł do 4,39 zł, by szybko powrócić na jeszcze wyższe poziomy – 4,44 zł. Z dolarem było podobnie. Najpierw osłabił się o 3 gr – do 3,23 zł – by na koniec dnia podskoczyć do 3,31 zł.
Winą za brak skuteczności interwencji analitycy obarczają Ministerstwo Finansów. Jacek Rostowski, szef resortu, powiedział w ubiegłym tygodniu, że kurs euro na koniec roku wyniesie 4,35 zł i wówczas dług publiczny do PKB nie przekroczy 53,8 proc. To przekonało inwestorów, że z takim poziomem rząd czuje się komfortowo i ani Ministerstwo Finansów, ani NBP nie będą zdeterminowane do prowadzenia gry o większe wzmocnienie naszej waluty.
Dochodzi jeszcze czynnik polityczny. Obawy budzi sytuacja złotego po wyborach, jeśli nie wygra koalicja PO – PSL, bo wówczas będzie musiała poszukać sojuszników np. w PJN i Ruchu Palikota. – Rząd wielopartyjny rodzi pewne elementy ryzyka. Szczególnie że będzie musiał podejmować trudne decyzje, w tym szukać oszczędności w budżecie w okresie znacznego spowolnienia gospodarczego – mówi Rogalski.