„Wielki następca”, bo takim tytułem oficjalnie nazwano Kim Dzong Una, najmłodszego syna zmarłego w sobotę przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Ila, najprawdopodobniej nie okaże się wielkim reformatorem. Jeśli ma się utrzymać przy władzy, nie może sobie pozwolić na duże ustępstwa.
Choć śmierć rządzącego od 1994 r. Kim Dzong Ila nie była wielkim zaskoczeniem – o jego złym stanie zdrowia mówiono od lat – świat kompletnie nie wie, czego się teraz spodziewać po odizolowanej komunistycznej dyktaturze. Największą niewiadomą jest osoba nowego przywódcy. Kim Dzong Un ma niespełna 30 lat (jego data urodzin nie jest pewna) i zaledwie od roku oficjalnie pełni funkcje publiczne. Z tego powodu są poważne wątpliwości, czy faktycznie będzie rządził sam, czy też raczej władzę przejmie jakaś rodzinna koteria, a jeśli tak, to kto się w niej znajdzie.
Pomimo propagandowych zapewnień o jedności władzy i narodu nawet władza nie jest tam monolitem. Pomiędzy trzema jej filarami – partią, wojskiem i rządem – istnieje rywalizacja. W ciągu 17 lat rządów Kim Dzong Ila zwiększyły się wpływy armii i to ona zdecyduje, czy zaakceptować młodego przywódcę.
To najbardziej zachowawcza siła w kraju, a dodatkowo w przyszłym roku będzie obchodzona setna rocznica urodzin Kim Ir Sena, twórcy i pierwszego przywódcy komunistycznej Korei, więc można się spodziewać przy tej okazji jeszcze większego zaostrzenia kursu.
Reklama
O ile rządowi technokraci zdają sobie sprawę, że jakieś reformy są konieczne, by powstrzymać kompletny upadek gospodarczy kraju i by ludzie nie umierali z głodu, dla armii oznaczają one osłabienie pozycji.
Na razie pewna, bardzo ograniczona liberalizacja gospodarcza trwa – jest możliwość drobnego hand- lu, wykonywania usług czy uprawiania ziemi na własne potrzeby. Ponowne przykręcenie śruby przez reżim może spowodować wybuch niezadowolenia społecznego, szczególnie że okres przejściowy jest zawsze dogodnym do tego momentem. A mieszkańcy Korei Północnej coraz lepiej zdają sobie sprawę, że poza ich krajem istnieje inny – lepszy – świat.
Ewentualna walka o władzę jest scenariuszem niebezpiecznym dla świata, chociażby z tego powodu, że Korea Północna dysponuje bronią atomową, którą zresztą wykorzystuje do szantażowania innych krajów i żądania pomocy humanitarnej. Optymistyczny scenariusz zakłada, że Chiny – będące jedynym sojusznikiem reżimu – przekonają go, że opcja militarna do niczego nie prowadzi, i nacisną na stopniowe otwieranie gospodarki. Przemawiają za tym ich własne doświadczenia – chińskie reformy gospodarcze nie podważyły władzy komunistów.Inną sprawą jest to, że nim Korea Północna w przypadku otwarcia gospodarczego osiągnie choć ułamek chińskich sukcesów, miną lata bądź dziesięciolecia. Wystarczy powiedzieć, że gospodarka 24-milionowej Korei Północnej to mniej niż 3 proc. tego, co wytwarza dwukrotnie większa Korea Południowa.
Przyszłość Korei zależy od Chin
Jiyoung Song
ekspertka ds. Korei z Chatham House
Otwarcie północnokoreańskiej gospodarki jest nie do uniknięcia. Poluzowanie reżimu leży nie tylko w interesie Zachodu oraz Korei Południowej, lecz także Chin – najważniejszego partnera Phenianu. Pekin od lat nalega, by Koreańczycy zdecydowali się na głębokie reformy ekonomiczne, bo zależy im na własnych inwestycjach w tym kraju. Gospodarka Korei Płn. już w 19 proc. zależy od Chin – Pekin kontroluje nie tylko część przemysłu, lecz także cały sektor górniczy.
Drugi powód to zwyczajna konieczność – ciągle brakuje jedzenia. Dalsze utrzymanie takiego stanu jest nie do pomyślenia nawet dla największych konserwatystów w partii. Szczególnie że w przyszłym roku Koreę Północną czeka wielka feta z okazji setnej rocznicy urodzin pierwszego przywódcy Kim Ir Sena.