W tym roku aż do lipca złoty się umacniał. W tym czasie barierę 4 zł za euro przebił wyraźnie tylko raz w marcu, by później znów się wzmocnić. Wyraźna zmiana trendu nastąpiła w sierpniu, wszystko za sprawą niepokojów w strefie euro. Na problemy pogrążonej w kryzysie Grecji zaczęły się nakładać kłopoty innych państw, w tym bardzo dużych – Włoch i Hiszpanii. Spanikowani inwestorzy zaczęli ucieczkę z rynków wschodzących.

>>> Czytaj też: Udało się: zadłużenie Polski poniżej 54 proc. PKB

Przez pół roku euro do złotego wzmocniło się w sumie o ponad 11 proc. Przed świętami kosztowało 4,42 zł, ale wcześniej, przez wiele dni, trzymało się znacznie powyżej 4,50 zł. Ucierpiał nie tylko polski pieniądz, lecz także czeska korona czy węgierski forint. Zyskiwały waluty tzw. bezpiecznych gospodarek – głównie Szwajcarii. Doszło do tego, że jesienią szwajcarski bank centralny zaniepokojony negatywnym wpływem zbyt mocnego franka na gospodarkę – przede wszystkim na eksport – wytoczył wojnę spekulantom. Poinformował rynki, że jest gotów drukować pieniądze, dopóki frank się nie osłabi. Pomogło. Gdy jeszcze w sierpniu za euro płacono nawet poniżej 1,10 franka, to od września kurs udaje się utrzymywać w mniej więcej stałych widełkach 1,22 – 1,23 franka za euro. Niestety, wobec złotego frank jest nadal mocny. W sierpniu wskoczył powyżej 3,60 zł i utrzymał pozycję do października, później spadł poniżej tej granicy, ale od listopada znów utrzymuje się ponad nią.

Złoty ma potencjał

Reklama
Sytuację próbował tłumaczyć nawet szef Narodowego Banku Polskiego. Podczas grudniowego posiedzenia sejmowej komisji finansów publicznych Marek Belka przyznał, że w drugim półroczu 2011 r. złoty przejawiał dużą zmienność, większą niż korona czeska i forint węgierski. Zastrzegł, że 2001 r. euro wyceniano na 4 zł, czyli tyle samo, co na początku 2011 r. W ciągu 10 lat złoty miał jednak zarówno okresy wzmacniania się, jak i osłabiania. Zdaniem Belki ,jeśli weźmie się pod uwagę ostatnie kilkanaście lat, złoty jest walutą stabilną. Wahania – jak wyjaśniał – są spowodowane tym, że jest walutą swobodnie na rynku fluktuującą, a rynek aktywów denominowanych w złotych jest głęboki. Prezes NBP podkreślił, że aktywów w złotych, którymi się handluje – głównie w Londynie – jest mniej więcej tyle samo, ile aktywów denominowanych w brazylijskim realu. – Gospodarka, która jest kilkakrotnie większa niż polska, ma rynek walutowy mniej więcej tej samej wielkości. To znaczy, że rynek złotowy jest wielokrotnie pojemniejszy niż węgierskiego forinta czy korony czeskiej. Co za tym idzie jeśli ktoś chce pospekulować, to spekuluje na złotym – tłumaczył. Dodał, że z tego powodu złoty jest bardziej zmienny, niż wskazywałyby na to fundamenty naszej waluty. Belka powiedział, że NBP interweniował na rynku walutowym pod koniec września, kiedy kurs złotego do euro wynosił 4,53, a skoro dziś euro jest wyceniane na 4,43 – 4,44 zł, to oznacza, że nie mamy do czynienia z osłabieniem złotego, ale ze względną stabilizacją, a nawet wzmocnieniem. – Nie jest prawdą, że wydaliśmy na interwencje 5 mld euro. Wydaliśmy kilkakrotnie mniej. Mogę tylko powiedzieć, że gazety wyceniały, iż podczas tych trzech interwencji wrześniowo-październikowych sprzedaliśmy jeden miliard euro – powiedział.
Prezes przyznał, że niekiedy osłabienie złotego pomagało gospodarce polskiej. Bardzo słaby złoty z początku dekady pomógł ożywić eksport i wyciągnąć gospodarkę z okresu spowolnienia. Podobnie było w latach 2008 – 2009. Dodał, że konsekwencją osłabienia złotego jest ograniczenie skłonności do importu. Prowadzi to do tego, iż popyt wewnętrzny jest zaspokajany produkcją wewnętrzną. Jednak w podsumowaniu uznał, że złoty jest za słaby i ma potencjał do wzmocnienia, tyle że nie wiadomo, kiedy ten potencjał się ujawni.

W oczekiwaniu na ratunek

Pod koniec roku na rynku walutowym panowała świąteczna atmosfera charakteryzująca się niewielką płynnością i niską aktywnością inwestorów. Zwłaszcza że spekulantów odstraszała groźba interwencji. To powodowało, że złoty się wolno, ale wyraźnie umacniał, być może też za sprawą operacji dokonywanych przez BGK, któremu zależało na wzmocnieniu złotego.

>>> Czytaj też: Polskie spółki są w świetnej kondycji. Na giełdzie będzie można zarobić

Jednak interwencje – czy to BGK, czy NBP – to działania doraźne. Eksperci są zgodni, że w 2012 r. podobnie jak w tym, na jego kurs najbardziej oddziaływać będzie sytuacja w strefie euro. Do czasu skonstruowania programu ratunkowego dla zagrożonych państw kurs złotego nadal może ulegać dużym wahaniom. Mają nadzieję, że przekonujący program powstanie i zacznie być wdrażany w pierwszym półroczu. – Wówczas w drugim półroczu możemy mieć do czynienia z umocnieniem złotego, na co powinna także wpływać poprawa sytuacji gospodarczej państw strefy euro – uważa Wojciech Matysiak, ekonomista Pekao SA. Jak twierdzi, to dawałoby szanse na zejście z kursem złotego do końca przyszłego roku do poziomu 3,95 do euro, czyli notowanego na początku tego roku. Ale należy on do grona największych optymistów. Zdecydowana większość ekonomistów jest zdania, że pod koniec 2012 r. za euro będziemy płacili bliżej 4,20 zł.
Ekonomiści są zdania, że pod koniec 2012 r. za euro zapłacimy 4,20 zł