Poziom dobrobytu w poszczególnych krajach Europy odpowiada w przybliżeniu podniesionej do kwadratu liczbie języków, którymi biegle włada większość obywateli – teza ta, bazująca na własnych wieloletnich obserwacjach, to mój żartobliwy wkład w rozumienie współczesnych uwarunkowań rozwoju gospodarczego. Wyjaśnia ona, dlaczego tak bogate są Szwajcaria i Luksemburg (przeciętny obywatel posługuje się tam na co dzień dwoma bądź trzema językami), a zaraz za nimi w rankingu najbogatszych plasują się kraje skandynawskie (w powszechnym użyciu angielski i inne języki regionu, często także niemiecki). Holandia (poza niderlandzkim – angielski, niemiecki) czy Belgia, gdzie flamandzka większość obywateli jest z zasady trójjęzyczna (niderlandzki, francuski, angielski, często także niemiecki), zaś walońska mniejszość, także ze względu na międzynarodowe znaczenie Brukseli, co najmniej dwujęzyczna (francuski, angielski, niekiedy niderlandzki). Hiszpania, Portugalia czy Grecja są na drugim biegunie krajów starej Unii, choć ten pierwszy kraj, w którym znajomość drugiego języka deklaruje ponad 70 proc. populacji, zrobił w ostatnich latach wiele dla poprawy sytuacji. Nowe kraje członkowskie mają zapewne nieco gorsze wyniki niż Hiszpania. Kraje angielskojęzyczne są, ze względu na globalne znaczenie tego języka, oczywistym wyjątkiem od omawianej zasady.
Oszacujmy liczbę języków znanych obywatelom paru wybranych krajów jako: Luksemburg 2,8 (podniesione do kwadratu to około 7,8), Holandia, Austria i kraje skandynawskie 2,0 (4,0), Niemcy (po uwzględnieniu terenów wschodnich) 1,9 (3,6), Francja i Japonia 1,8 (3,3), Hiszpania 1,7 (2,9), Polska 1,3 (1,8). Dla przykładu w powyższej ocenie wartość 1,3 dla Polski oznacza, że mniej więcej co trzeci Polak jest w stanie swobodnie porozumieć się w obcym języku, 1,0 to znajomość języka macierzystego, zaś 0,3 to część społeczeństwa znająca jakiś język obcy. W przypadku Luksemburga przyjęliśmy natomiast, że każdy obywatel mówi płynnie dwoma językami, zaś 80 proc. populacji zna jeszcze jakiś trzeci język. Porównajmy teraz wartości w nawiasach z wartościami PKB w poszczególnych grupach krajów, obliczonymi w dolarach według parytetu siły nabywczej (zgodnie z danymi Międzynarodowego Funduszu Walutowego z roku 2010) i podzielonymi dla prostoty przez 10 tys.: Luksemburg 8,0, Holandia, Austria i kraje skandynawskie 4,0, Niemcy 3,6, Francja i Japonia 3,3, Hiszpania 2,9, Polska 1,8. Zadziwiająca korelacja!
Reklama
Przyznajmy, że możliwa jest także inna interpretacja powyższej obserwacji, według której to bogactwo kraju jest przyczyną lepszej znajomości języków, a nie odwrotnie. Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku, co nie podważa jednak znaczenia znajomości języków obcych dla poziomu rozwoju kraju. Oczywiście zawsze warto jest jeszcze coś w znanych sobie językach mieć do powiedzenia, ale właśnie to, czyli wiedza zdobywana w szkole i pracy, jakoś łatwiej przychodzi osobom wielojęzycznym. Bo język obcy w momencie, gdy traci ten status i staje się własnym, okazuje się prawdziwym skarbem dla umysłu i charakteru człowieka – otwiera nas na problemy świata i stwarza zupełnie nowe perspektywy zawodowe, pozwala na bezpośrednie uczestnictwo w zdobyczach światowej kultury, odkrywa niedostępne inaczej tajniki życia innych społeczeństw, leczy nas z kompleksów i umożliwia zawieranie nowych przyjaźni. W programie modernizacji Polski wpiszmy więc na czołowe miejsce naukę języków – najpierw pod hasłem „cały naród uczy się angielskiego”, a niedługo potem – „znajomość dwu języków obcych to cywilizacyjna konieczność”. Weźmy się do roboty – to dużo lepsze niż narzekanie na kłody, które rzekomo inni rzucają nam stale pod nogi.