Po obniżkach aukcje obligacji wypadły pozytywnie, a rentowność obligacji cały czas spada. Pytanie, czy możemy definitywnie ogłosić początek wzrostów? Przed nami jeszcze „trochę” zamieszania z Grecją i włoskim długiem, które mogą w szybkim tempie doprowadzić do zmiany nastrojów, poza tym mamy jeszcze dwie agencje ratingowe. Z drugiej strony na szali można postawić bieżące wyceny giełdowych spółek, które to według mnie są argumentem najistotniejszym, ale niestety niemającym zbyt dużej siły oddziaływania w krótkim terminie (silny argument, ale długoterminowy).

Oczywiście zaraz pojawi się kontrargument kryzysu i niestabilności bieżących wyników finansowych, a co za tym idzie i atrakcyjności wycen. Co do kryzysu to wcale nie jest on znów taki przesądzony w 2012 roku, jak opisują to niektórzy analitycy (notabene ci sami, którzy w 2007 roku ogłaszali „nową erę gospodarczą” permanentnego dobrobytu), a przyglądając się różnym światowym wskaźnikom makro to go wręcz nie ma (kryzys jest w Europie na linii dług kilku państw – instytucje finansowe, które ten dług nabyły). Co do wycen spółek to rozpatrujmy je przynajmniej w skali dziesięciu lat, zestawiając trzy najlepsze lata z tego okresu z trzema najgorszymi latami z tego okresu, wyciągnijmy średnią i zobaczymy gdzie są nasze wskaźniki (nie wyniki) i dopiero wtedy mówmy o ryzyku dalszych spadków i jego możliwym zasięgu. Jeśli spółki traktujemy tylko i wyłącznie jako liczby w tabeli z notowaniami to nie ma wielkiej różnicy miedzy 10 a 1 (ostatecznie to tylko liczby), ale jeśli patrzymy na spółki, jak na podmioty, za którymi stoi określona wartość (aktywa, zdolność do generowania zysków, know how) to jednak widzimy różnice pomiędzy 10 a 1.

Oczywiście co byśmy nie mówili o fundamentach, to w tych komentarzach większość chce czytać o technice. W związku z czym musi być łyżka dziegciu do wczorajszej, mimo wszystko udanej sesji. Wzrostom na kontraktach terminowych na WIG20 towarzyszył spadek LOP, a więc wzrost był wywołany zamykaniem krótkich pozycji, a nie otwieraniem długich. Na parze walutowej EURUSD od trzech miesięcy mamy kanał zniżkujący i póki co nie doszło do wybicia górą (mimo wczorajszych wzrostów). Czyli mimo, że wczorajsza sesja wygląda byczo (choć zamknięcie zabolało), to z punktu widzenia obecnie głównej miary ryzyka, jaką jest kurs EURUSD, cały czas jesteśmy po „niedźwiedziej” stronie rynku.