Trzy lata po tym, jak banki sprowadziły na nas jeden z największych krachów gospodarczych, muszą walczyć z kryzysem zadłużenia w Europie. Nie uda się go jednak pokonać bez zreformowania samych instytucji finansowych, czyli naprawy kapitalizmu. To banki spowodowały trwające do dziś załamanie, którego wciąż są źródłem. Problemy banków mają nie tylko finansowy charakter.
W latach 1990 – 2008 stały się główną siłą zachodnich gospodarek: ich udział w PKB gwałtownie wzrósł, potentaci z Wall Street rozszerzyli wpływy na Europę oraz Azję, zatarciu uległa granica między działalnością komercyjną a inwestycyjną. W efekcie staliśmy się zakładnikami banków, które są zbyt duże, by upaść. Wielu ekonomistów uważa, że wciąż nie chcą one powrócić do głównej funkcji – stymulowania wzrostu gospodarczego za pomocą kredytów – i samolubnie dążą do wypracowywania jak największego zysku. – Instytucje finansowe zatrzymywały dochody, ale stratami podzieliły się z nami.
>>> Forum Ekonomicze w Davos: ratowanie kapitalizmu na minutę przed bankructwem
Rosnący poziom niechęci do nich jeszcze bardziej się zwiększy, jeśli ludzie nie zobaczą, że banki się zmieniły, że przestały być chciwe, i że gotowe są odegrać ważną rolę w odrodzeniu gospodarczym – mówi Ranu Dayal, starszy partner w Boston Consulting Group. Przez długi czas banki korzystały z rozkwitu rynku derywatów oraz złagodzenia standardów kapitałowych, co natchnęło je przekonaniem, iż udało im się przełamać regułę, że w czasie spadków się traci. Zamiast tego okazało się, że większa część ryzyka była ukryta. – Niektóra działalność finansowa zamiast tworzenia wartości dodanej w skomplikowany sposób w rzeczywistości stworzyła niestabilność finansową i spowodowała straty – powiedział w ubiegłym roku Adair Turner, szef brytyjskiego Urzędu Nadzoru Finansowego. – Pokutowało przekonanie, że ryzyko przestało istnieć. To odpowiadało rządom, które słuchały bankierów inwestycyjnych. Ci z kolei żądali jednego: by władza nie przeszkadzała im w prowadzeniu działalności – dodaje Philip Augar, były doradca w City.
W efekcie banki przestawiły się na operacje giełdowe. Obroty na rynku walutowym między 1977 r. a 2010 r. wzrosły 234 razy, zaś zyski z operacji giełdowych w 2010 r. wynosiły do 80 proc. przychodów największych z nich. Według oceny Thomasa Philippona z University of New York udział banków w amerykańskim PKB wzrósł z 3 proc. w 1950 r. do ponad 8 proc. w 2010 r. – Im dłużej patrzę na wzrost bankowych obrotów giełdowych, tym bardziej przekonuję się, że społeczeństwo nic z tego nie ma – mówi.
Na dodatek zaleta instrumentów pochodnych – lepsze rozproszenie ryzyka – okazała się mitem. Banki sekurytyzowały wierzytelności i były przekonane, że są chronione, a organy kontrolne pozwalały obniżać współczynniki wypłacalności i zwiększać współczynnik dźwigni. – Ludzie przechodzili z tradycyjnej bankowości korporacyjnej oraz handlu akcjami i obligacjami do obracania egzotycznymi produktami, które wymagają wysublimowanego rozumienia ryzyka. Sektor bankowy przekroczył granice tego, co mogły przewidzieć organy nadzoru – mówi Ranu Dayal. Rządy i banki centralne chętnie wspierały banki w czasach kryzysu – tak było w latach 70. w Wielkiej Brytanii czy dekadę później w USA.
Temu działaniu przyświecała idea uzdrowienia systemu bankowego. Ale pomoc była ograniczona – banki centralne nie chciały przyznać, że jakaś instytucja finansowa może być za duża, by upaść. I na pewno nie obejmowała maklerów papierów wartościowych oraz banków inwestycyjnych. Kryzys lat 2007 – 2008 nie tylko zmusił europejskie rządy do ratowania banków, ale spowodował też, że amerykański Fed rozszerzył ochronę tzw. okna dyskontowego, obejmując nią także Goldman Sachs i Morgan Stanley. Stare ograniczenie zniknęły, a klub chronionych ważnych dla systemu instytucji finansowych się poszerzył. Ale fakt, że bank jest ważny dla systemu – a jego upadek spowodowałby poważne zaburzenia na rynkach finansowych – nie czyni go wyjątkowym podmiotem z ekonomicznego punktu widzenia. Główną rolą banków jest ta najmniej efektowna część ich działalności: przyjmowanie depozytów i udzielanie kredytów.
Uległa ona jednak zmieszaniu z ryzykowną grą na giełdzie, i to w taki sposób, że obecnie trudno je rozdzielić. Największy wysiłek w tym względzie został podjęty w Wielkiej Brytanii, gdzie rząd poparł propozycję odgrodzenia działalności detalicznej od inwestycyjnej. W innych krajach banki skutecznie sprzeciwiły się prawu ograniczającemu im możliwości inwestowania. – Siła polityczna banków jest ogromna – mówi Simon Johnson z Massachusetts Institute of Technology. Utrzymanie status quo nie pomoże jednak bankom zabiegającym o odzyskanie zaufania, niewiele także da gospodarce. Choć bankom udało się nie dopuścić do wprowadzenia części ograniczeń, banki centralne zaostrzają wymogi dotyczące kapitału i płynności, które nie pozwalają na agresywne stosowanie lewarowania tak jak dotychczas. Rynek narzucił również ostrzejszą dyscyplinę działania instytucjom finansowym – co obrazuje bankructwo firmy brokerskiej MF Global w zeszłym miesiącu.
Jeśli banki nie znajdą nowych źródeł dochodów, alternatywą stanie się cięcie kosztów oraz fuzje, tak jak w innych branżach. Problem polega jednak na tym, że we władzach banków zasiadają ludzie, którzy nigdy nie pracowali w sektorze, który się kurczył. – Branżą kierują teraz niewłaściwi ludzie. To nie oznacza, że są idiotami, ale przez trzy dekady sukces był osiągany tylko za pomocą rozszerzenia biznesu i podejmowania ryzyka. Nowe zasady oznaczają efektywność i cięcie kosztów, a żaden z dyrektorów się na tym nie zna – mówi Peter Hahn z londyńskiej Cass Business School. Połączenie mniejszej dźwigni z ograniczeniem ryzyka może spowodować, że banki będą osiągały znacznie mniejsze zyski.
– Zwroty z kilkunastu procent spadną do poziomu jednocyfrowego lub minimalnych wielkości dwucyfrowych. To spowoduje, że bankowość powróci do sfery usług – przewiduje Ranu Dayal. Jeśli akcjonariusze są gotowi zaakceptować niższe zyski, banki mogą odzyskać zaufanie społeczeństwa. Te, które skupiają się na przyjmowaniu depozytów i udzielaniu pożyczek, mają większe szanse, by być postrzegane przez władze jako ważne instytucje systemu gospodarczego.
Nawet banki inwestycyjne będą w lepszej sytuacji, jeśli skoncentrują się na gwarantowaniu papierów wartościowych i doradztwie, a nie grze na giełdzie. Nie wiadomo, czy banki będą chciały powrócić do swojej tradycyjnej roli. – Zainteresowanie bankowością inwestycyjną nie przeminie. Przez jakiś czas instytucje finansowe będą się tym zajmować ostrożnie i na mniejszą skalę. Ale nie będzie trwało to zbyt długo, może pięć lat? – mówi Philip Augar. Możliwe, że banki zamiast się reformować poczekają na cykliczną poprawę koniunktury. Ale taka sytuacja nie jest dla nas dobra, bo zdrowy system bankowy – zarówno pod względem rozmiaru, jak i charakteru działalności – jest niezbędny dla zdrowia całej gospodarki.