Państwowy Instytut Geologiczny ogłosił, że mamy między 346 a 768 mld metrów sześciennych gazu łupkowego. Media ogłosiły, że to koniec marzeń o drugim Kuwejcie. Zgadza się Pan z tym?
Prof. Konrad Świrski: Chyba jednak nie koniec, bo według tego samego opracowania możemy mieć i 2 bln metrów sześciennych, a według wstępnych amerykańskich szacunków 5 bln. Opracowanie PIG niewiele wnosi i zastanawiam się czemu nie pojawiło się kilka lat temu, skoro na pierwszej stronie czytamy, że są to szacunki na podstawie odwiertów dokonanych do 1990 roku. Zupełnie nie uwzględnia się nowych danych, a rozbieżność tych wszystkich szacunków jest astronomiczna.
To o ilości gazu powinniśmy dyskutować?
Ilość jest ważna, ale jeszcze ważniejsza jest dostępność. Powinniśmy zastanawiać się czy jesteśmy w stanie eksploatować gaz łupkowy za pomocą technologii, które sprawdziły się na razie na innym kontynencie i w innych warunkach. Ostatecznie liczy się przecież ile wykopiemy dziur, ile rzeczywiście wyciągniemy tego gazu i ile dostarczymy do elektrowni. Planujemy 127 odwiertów w najbliższych latach, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych odwierty robione każdego roku liczy się w tysiącach. Dobrze byłoby więc gdyby te odwierty dały lepszy obraz tego, czy jesteśmy w stanie wydobywać łupki komercyjnie. Najważniejsze jest jednak to, że nawet te niedoskonałe szacunki wskazują, że gaz łupkowy może być alternatywną strategią energetyczną dla Polski i dlatego próby powinny być kontynuowane.
Elektrownie gazowe uchronią nas przed skutkami drakońskiego planu Unii – redukcji emisji CO2 o 80 proc. do 2050 roku?
80 proc. jest nierealistyczne. Unia stawia ten cel zakładając, że w przyszłości zostaną wytworzone nowe technologie nie tylko wytwarzania energii, ale i zarządzania siecią, które spowodują, że będzie można taki cel osiągnąć. Dla inżynierów to założenie ryzykowne. Możemy zakładać, że w nowym roku będzie nowy model telefonu komórkowego, ale nie możemy zakładać, że jakaś niewymyślona jeszcze technologia energetyczna zadziała.
Idealnym rozwiązaniem byłaby dla nas technologia CCS, czyli wychwytywania i składowania dwutlenku węgla, ale ona zdaje się nie działa.
Zgadza się. To od początku było zadanie karkołomne. W wylotowych spalinach z kotła energetycznego jest kilkanaście procent CO2. Proszę sobie wyobrazić, że z olbrzymich mas powietrza trzeba wybrać kilkanaście procent, skompresować to do postaci ciekłej i jeszcze gdzieś to wtłoczyć. Dlatego najnowocześniejsze bloki węglowe po dołożeniu CCS wracają do poziomu wydajności bloków sprzed 30 lat. To jest niestety przerażająca perspektywa dla energetyki węglowej: że wielkim wysiłkiem wróci do takiego poziomu jaki miała trzy dekady temu. Nie ma to więc żadnego sensu.
Szukanie gazu łupkowego opóźni budowę elektrowni atomowej?
Wszystko na to wskazuje. Energetyka jądrowa jest na razie takim asem w rękawie, który być może zostanie zagrany i poświęcony albo na ołtarzu jakiejś koalicji politycznej w Polsce, albo co bardziej prawdopodobne – na forum europejskim w negocjacjach pakietu klimatycznego.
Spytam wprost: gdyby Pan był premierem to sprawiłby, żeby przetarg na atomówkę doszedł do skutku czy jeszcze się tego asa w rękawie nie pozbywał?
Na szczęście nie jestem premierem i łatwiej mi komentować niż podejmować decyzje. Wydaje mi się jednak, że wstrzymałbym się jeszcze rok, półtora. Choćby dlatego, że dziś jesteśmy za słabo przygotowani żeby wynegocjować dobry kontrakt na budowę elektrowni atomowej, a w 2013 roku mamy wybory w Niemczech.
Co Pan ma na myśli mówiąc o słabym przygotowaniu?
Nie jesteśmy przygotowani technicznie, ale nie mamy też odpowiednich specjalistów. Jeśli zaś nie mamy dobrych prawników i wsparcia firm konsultingowych to dostaniemy zły kontrakt i zapłacimy za niego bardzo dużo. Co gorsza nie będziemy mieli dobrze przygotowanej inwestycji, a to w energetyce atomowej najcięższy grzech. Każde opóźnienie kosztuje bowiem ogromne pieniądze i jest katastrofalne dla gospodarki.
Cały wywiad dostępny na: