Po tym jak Rick Santorum wycofał się z walki o Biały Dom, a wczoraj to samo zapowiedział Newt Gingrich, jedyną niewiadomą republikańskiej kampanii pozostaje, kogo Mitt Romney wybierze na kandydata na wiceprezydenta. Choć na giełdzie pojawia się wiele głośnych nazwisk, z Jebem Bushem i Condoleezzą Rice na czele, w ostatnich dniach na faworyta wyrasta senator z Florydy Marco Rubio.
Spekulacje te nasiliły się, po tym jak na początku tygodnia wziął on udział w wiecu Romneya i widać było, iż obaj dobrze się rozumieją na płaszczyźnie międzyludzkiej. Według strategii wyboru wiceprezydenta Rubio byłby dobrym uzupełnieniem Romneya – jako syn kubańskich imigrantów przyciągnie głosy Latynosów, którzy w zdecydowanej większości głosują na Demokratów. I będzie przeciwwagą w oczach konserwatystów, którzy uważają, że Romney jest zbyt centrowy. Na dodatek pochodzi z Południa USA (Romney był gubernatorem Massachusetts na północy), które zawsze jest języczkiem u wagi. Na jego niekorzyść przemawia jednak małe doświadczenie – ma niespełna 41 lat, a w Senacie zasiada dopiero drugi rok.
Wysoko stoją też akcje senatora z Ohio Roba Portmana i kongresmena z Wisconsin Paula Ryana. Wybór pierwszego z nich – doświadczonego, rzetelnego polityka, też z kluczowego stanu – byłby dość bezpieczny. Jego słabym punktem jest to, że jako były dyrektor ds. polityki budżetowej u George’a W. Busha będzie łatwym celem dla Demokratów mogących mu zarzucać współodpowiedzialność za stan finansów kraju. Ryan – wschodząca gwiazda Republikanów – forsuje w Kongresie znacznie większe cięcia deficytu budżetowego niż prezydent Barack Obama, więc może być dobrym kandydatem, jeśli Romney zdecyduje się z tego uczynić główny punkt kampanii.
Reklama
Krok za nimi są bardzo popularny gubernator New Jersey Chris Christie i Hindus z pochodzenia, gubernator Luizjany Bobby Jindal, który dobrze sobie poradził z katastrofą po wycieku ropy z platformy BP w kwietniu 2010 r. Obaj mogą jednak trochę przyćmić samego Romneya, który słabo wypada podczas bezpośrednich spotkań z wyborcami. W przypadku Christiego chodzi też o przyćmienie dosłowne, bo zmaga się on ze sporą nadwagą, co z kolei powoduje wątpliwości, czy zniesie trudy kampanii.
Wśród kandydatów mniej prawdopodobnych przewijają się nazwiska m.in. Tima Pawlentego i Jeba Busha. Mający polskie korzenie były gubernator Minnesoty, który sam chciał się ubiegać o prezydenturę, jest dość popularny tak w obozie Romneya, jak wśród konserwatywnej prawicy, ale nie porywa tłumuów. Brat poprzedniego prezydenta ma sporo atutów (wymieniany jest jako przyszły kandydat do Białego Domu), ale też zasadniczą wadę: nazwisko. Odstręczałby wielu wyborców niezdecydowanych, mających wciąż w pamięci słabą końcówkę rządów George’a W. Busha. Teoretycznie do wyścigu o Biały Dom – ale teraz jako nr 2 – mógłby powrócić konserwatywny i mający poparcie prawego skrzydła partii Santorum. Wreszcie wielu republikanów w tej roli widziałoby Condoleezzę Rice. Była sekretarz stanu, mimo że należała do ekipy Busha, jest generalnie lubiana i ceniona i zapewniłaby Romneyowi potężne wsparcie w dziedzinie polityki zagranicznej. Problem jest jednak taki, że nie bardzo ma ochotę na porzucenie akademickiego życia na Uniwersytecie Stanforda.