W ściśle strzeżonym laboratorium Ron Fouchier przeprowadził w ubiegłym roku przełomowy eksperyment, który odbił się echem na całym świecie. Naukowiec z poważanego centrum medycznego Erasmus w Rotterdamie stworzył nowe odmiany wirusa H5N1 powodującego ptasią grypę. To krok w stronę stworzenia patogenu, który może potencjalnie wywołać śmiertelną epidemię wśród ludzi.
Celem prac Fouchiera było zidentyfikowanie nowych metod radzenia sobie z potencjalnie niszczącą infekcją. Jednak projekt – finansowany przez Narodowy Instytut Zdrowia USA (NIH) – wywołał szeroką debatę na temat tzw. podwójnego użycia badań, które zdaniem niektórych mogą paść łupem terrorystów. W rezultacie naukowcy, rządy i międzynarodowe agencje zajmujące się zdrowiem stają na głowie, by prowadzić delikatne, ale ważne prace, nie ryzykując jednocześnie, że ich wyniki przez przypadek wyciekną na zewnątrz albo zostaną użyte w złej wierze.
– Mam wielkie zaufanie do Rona Fouchiera, ale już niekoniecznie do innych laboratoriów – mówi Eric Toner z Center for Biosecurity, think-tanku z Baltimore. – Jeżeli wirus grypy H5N1 stał się wysoce śmiertelny i przenosi się na ludzi, możemy mieć do czynienia z epidemią.
Naukowcy i eksperci od bezpieczeństwa zgodzili się, by wprowadzić tymczasowe moratorium na publikację ustaleń Fouchiera i Yoshihiro Kawaoki, naukowca pracującego na uniwersytetach w Wisconsin i w Tokio, który prowadził podobne badania, również finansowane przez NIH. Jednak w ostatnich dniach uznano, że korzyści z ich prac przeważają nad zagrożeniami i magazyn „Science and Nature” wkrótce opublikuje ich ustalenia.
Reklama
Dyskusja koncentruje się w dużej mierze na wirtualnych przeciekach z takich badań, które mogą wynikać z samej ich publikacji. Jednak dużo mniej nagłośnione jest zagrożenie fizycznymi przeciekami z coraz liczniejszych laboratoriów, które prowadzą tego typu badania na całym świecie.
– Zagrożenie celowego wykorzystania przez terrorystów rozwiniętych patogenów jest wyolbrzymiane – mówi John Steinbruner z Centrum Studiów nad Bezpieczeństwem Międzynarodowym przy Uniwersytecie Maryland. – Terroryści nie chcą wykorzystywać najnowszych odkryć nauki. Prawdziwym problemem jest beztroska w laboratoriach. Naukowcy wydają się nie rozumieć pełnych konsekwencji tego, co robią. Nie wiemy, jakie zagrożenie naprawdę stanowi ten wirus, i nie dowiemy się tego, dopóki nie znajdzie się na wolności. Ale lepiej, żebyśmy się nie musieli się o tym przekonać.
Fouchier podkreśla, że jego laboratorium zostało ocenione i zaakceptowane przez holenderskie i amerykańskie władze. Spełniło wszystkie bardzo wysokie wymagania amerykańskich norm biobezpieczeństwa (BSL3). Używa śluz powietrznych, plombowanych szafek, ujemnego ciśnienia i filtrów, a pracownicy są poddawani kwarantannie i regularnie przyjmują leki, które mają ich chronić przed infekcją. – Traktujemy te sprawy poważnie – mówi.
Steinbruner argumentuje, że laboratoria używane przez Fouchiera i Kawaokę powinny zostać poddane bardziej restrykcyjnej niezależnej kontroli i spełniać wyższy standard – BSL4, który wymaga używania specjalistycznych kombinezonów oraz intensywnych procedur odkażania. Jak mówi, specjaliści byli bardzo krytyczni wobec przeprowadzanych w ostatnich latach w laboratoriach BSL3 eksperymentach mających odtworzyć wirus grypy hiszpańskiej, który w 1918 r. zabił na całym świecie ponad 20 mln ludzi, choć cała operacja odbyła się bez żadnych incydentów.
Anthony Fauci, szef dział alergenów i infekcji w NIH, bagatelizuje takie obawy. – Te laboratoria zostały zaakceptowane i z nawiązką spełniają wymagania związane z mikroorganizmami – mówi. – Oba były sprawdzane i oceniane przez ludzi, którzy na pewno znają się na rzeczy. Traktujemy kwestie bezpieczeństwa bardzo poważnie.

Wycieki z laboratoriów

Jest jednak kilka alarmujących przykładów wycieków. Ostatnia sekwencja genetyczna rosyjskiego wirusa grypy z 1977 r., który zabił setki tysięcy ludzi, sugeruje, że nie był to wirus naturalnie cyrkulujący w środowisku, ale prawdopodobnie starsza odmiana, która wydostała się z jednego z laboratoriów w Związku Radzieckim lub Chinach.
Takie wpadki nie dotyczą tylko grypy, choroby budzącej szczególne obawy z powodu szybkiego tempa rozprzestrzeniania się i śmiertelnych skutków dla ludzi. W 1979 r. wyciek wąglika z wojskowego laboratorium w radzieckim Swierdłowsku – spowodowany awarią filtra powietrznego – doprowadził do 100 infekcji, z których 68 zakończyło się śmiercią. Przypadkowe zarażenia zdarzają się zresztą nie tylko w laboratoriach wojskowych. Ostatni udokumentowany śmiertelny przypadek ospy wietrznej miał miejsce w 1978 r. wcale nie w świecie rozwijającym się – który zaczął wyciągać wnioski ze swoich błędów – ale w uniwersyteckim laboratorium w brytyjskim Birmingham. Ofiarą padł jeden z fotografów.
W latach 2003 – 2004 przypadki ostrego zespołu niewydolności oddechowej (SARS) zostały odnotowane w laboratoriach w Singapurze, Chinach i na Tajwanie, powodując śmierć jednej osoby. Raport Centrum Zapobiegania i Kontrolowania Chorób opisuje 395 przypadków niebezpiecznych wirusów w USA, które w ubiegłej dekadzie wymknęły się spod kontroli, prowadząc do groźnych infekcji wśród naukowców, którzy chorowali na brucelozę, tularemię, a nawet dżumę.
Niektórzy obawiają się, że z laboratoriów wydostaną się organizmy genetycznie zmodyfikowane, które mogą się przedostać do łańcucha żywieniowego. W 2007 r. wybuch epidemii pryszczycy, która doprowadziła do wybicia setek sztuk bydła w Wielkiej Brytanii, miał prawdopodobnie swój początek w rządowym Instytucie Zdrowia Zwierząt.
Naukowcy podkreślają potrzebę widzenia takich odosobnionych przypadków w szerszym kontekście i przypominają krytykom, że większość badań odbywa się bez żadnych incydentów. Brytyjski Urząd ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa oceniał w latach 90., że dochodzi do 16 infekcji na 100 tys. przeprowadzonych badań. Raport amerykańskiego NIH przeprowadzony w latach 1982 – 2003 zidentyfikował jeden przypadek zarażenia pracownika na ponad trzy miliony godzin spędzonych w towarzystwie wirusa.
Naukowcy kładą również nacisk na potrzebę zrównoważenia ostrzejszych i bardziej kosztownych regulacji z zagrożeniem zdławienia badań, które ratują życie. – Nigdy nie można wykluczyć, że zdarzy się wypadek, ale dotychczasowe doświadczenia są bardzo dobre. Gdyby poziom zabezpieczeń był tak wysoki, że żadne laboratorium nie byłoby go w stanie spełnić, zahamowałoby to postęp w nauce – mówi John McCauley, dyrektor Centrum Badań nad Grypą Światowej Organizacji Zdrowia.
Potencjalne zagrożenie przypadkowymi infekcjami wzrosło jednak w ostatnich latach wraz ze zwiększeniem funduszy na badania groźnych materiałów biologicznych, co po części wynikało z podniesienia budżetu na bioobronę w USA po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 r. Coraz większe zainteresowanie budzą też takie choroby zakaźne jak denga i japońskie zapalenie mózgu, które rozprzestrzeniają się w bogatszych krajach. – Im więcej ludzi przy tym pracuje, tym więcej wypadków będzie się zdarzać – mówi Paul Herrling, prezes Instytutu Chorób Tropikalnych Novartis w Singapurze, który bada malarię, gruźlicę i dengę.

Najważniejsza ostrożność

Na całym świecie jest kilkadziesiąt laboratoriów posiadających klasyfikację BSL4 i kilkaset BSL3. Buduje się kolejne, szczególnie w Azji, gdzie rośnie popyt na takie badania. Indonezja, która dostarczała szczepy wirusów do laboratorium Fouchiera, chce zapewnić sobie korzyści z badań nad grypą zbierającą śmiertelne żniwo w tamtejszym społeczeństwie.
Jednym z problemów ze zmniejszeniem ryzyka jest oszacowanie go. – Bardzo chcielibyśmy mieć więcej danych. Myślę, że nie mamy wystarczającej wiedzy o tym, co się dzieje – mówi Nicoletta Previsani, szefowa zespołu WHO ds. zarządzania bioryzykiem. Trudno jest jednak prosić kraje, by odsłaniały tę ciemną stronę. Wypadki są najczęściej ukrywane.
Dane z badań akademickich są rzadkie, a wojskowe eksperymenty z bronią biologiczną z naturalnych przyczyn są objęte tajemnicą, podobnie jak prace sektora komercyjnego. Przykładowo w 2009 r. amerykański producent szczepionek Baxter wysłał próbki sezonowego wirusa grypy do partnerskich laboratoriów w Europie, gdzie zostały przez nieuwagę zanieczyszczone znacznie groźniejszym wiru
sem H5N1. Nigdy publicznie nie wyjaśniono, co poszło nie tak, pozbawiając innych szansy na wyciągnięcie wniosków z tej lekcji. Firma podała, że sprawa „została załatwiona z władzami medycznymi”.
Drugim problemem są różne przepisy obowiązujące w poszczególnych krajach, jeżeli chodzi o klasyfikację materiałów niebezpiecznych oraz środków bezpieczeństwa, które powinny być zachowywane przy pracy nad nimi. Agencje i ministerstwa wprowadzają własne kryteria, powodując z jednej strony nakładanie się na siebie przepisów, a z drugiej luki.
Krytycy zwrócili uwagę, że jednym z powodów epidemii pryszczycy w 2007 r. był konflikt interesów wynikający z tego, że brytyjskie Ministerstwo Ochrony Środowiska i Rolnictwa było odpowiedzialne zarówno za prowadzenie, jak i nadzorowanie swoich ośrodków.
Trzeci problem związany z badaniami polega na tym, że nie ma międzynarodowego mechanizmu dostosowawczego. Monitoring i nadzór były proponowane w międzynarodowej konwencji dotyczącej broni biologicznej i toksykologicznej, którą ratyfikowano w 1974 r., ale postanowienia nigdy nie weszły w życie. Dlatego Gary Burns z angielsko-szwedzkiej grupy farmaceutycznej Astra Zeneca pomógł przygotować europejskie standardy badań laboratoryjnych w dziedzinie biobezpieczeństwa. Chciałby, żeby zostały one rozszerzone na inne kraje i z czasem stały się standardem międzynarodowym. – Nie można załamywać rąk – mówi. – Nie ma organizmu, z którym nie moglibyśmy bezpiecznie pracować, jeżeli będziemy mieli odpowiednią wiedzę, stosowali właściwe standardy i wypracujemy odpowiedni system zarządzania.
Previsani, która finalizuje strategię dotyczącą bioryzyka dla WHO, podziela jego optymizm, ale doradza ostrożność. – W wielu krajach brakuje zrozumienia i możliwości co do wymagań sprzętowych. Ludzie bardziej wierzą maszynom niż własnym rękom i głowie. Największe ryzyko polega na tym, że ludzie je bagatelizują.